Do bazy przez nadbudowę. Jak skrajna lewica zawłaszcza polską kulturę

2012.01.23

Zespół "Rzeczy Wspólnych"

Remigiusz Włast-Matuszak

By odzyskać „zaufanie społeczne” do instytucji muzeum – jak twierdzi Autor – należy wyzwolić to ostatnie z kajdan tradycyjnej kultury, „przebrzmiałego patriarchalizmu”. Muzeum nie może też już być „narodowe” – a więc w swoim założeniu „nacjonalistyczne”. Nowe Muzeum Krytyczne musi wypełnić się nowymi treściami demokratycznymi i rozpocząć nową, prawdziwą misję służby społecznej!

O rzeczach przykrych czy wstrętnych staramy się zapomnieć, wymazać je z pamięci. Niestety, nieopatrznie przywołane dopadają nas z nową siłą. Od wielu lat nie myślałem i nie natknąłem się nigdzie na dwa upiorne pojęcia stanowiące podstawę dialektyki marksistowskiej i jej „produktu” zwanego PRL-em: te dwa „fundamenty” to BAZA i NADBUDOWA. Oba filary „ekonomii politycznej socjalizmu” wbijane były do głowy wielu pokoleniom studentów przez marksistowskich profesorów szkół wyższych, począwszy od zupełnie niestrawnego „prof.” Maksymiliana Pohorillego, prof. Włodzimierza Brusa, a na „oświeconym” prof. Dariuszu Rosatim kończąc. Pozostałą, dużą część społeczeństwa PRL „uświadamiano” ekonomicznie na tzw. „otwartych zebraniach Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR” – będących formą przymusowej indoktrynacji. Baza i nadbudowa nieodmiennie kojarzą mi się z kartkami na buty, zaświadczeniami z Urzędu Stanu Cywilnego uprawniającymi do kupna obrączek ślubnych w sklepie „Jubiler”, jak i czarnym rynkiem dewizowym, gdzie średnią miesięczną pensję Polak mógł nielegalnie wymienić na około 25 (!) USD.

Tak się robi rewolucję!

Starzy „lewacy”: Marks, Engels, Lenin i Stalin uważali (w generalnym skrócie), że władzę nad światem zdobędą poprzez opanowanie BAZY – a więc środków produkcji (przemysłu i rolnictwa) – fanatycznym realizatorem tej wizji był Stalin. Zachodni komuniści („nowocześni, postępowi i XX-wieczni”) tacy jak Antonio Gramsci, czy cała „szkoła frankfurcka” (która w latach 30. wyemigrowała do USA i sprawuje od przełomu lat 60. i 70. rząd dusz na amerykańskich uniwersytetach), twierdzili coś zupełnie nowego – należy opanować NADBUDOWĘ, a więc kulturę, a przejęcie BAZY odbędzie się bezkrwawo i nieodwracalnie. By komunizm zapanował nad Europą i światem, należy zniszczyć kulturę cywilizacji zachodniej, w pierwszej kolejności chrześcijaństwo, normalną strukturę rodziny i społeczeństwa, a w to miejsce zaproponować bliżej nieokreśloną wolność jednostki żyjącej w permanentnej rewolucji obyczajowej i walce o życzeniowe „każdemu według potrzeb”.

W cezurze czasu między Europejskim Kongresem Kultury – spędzie krajowego i europejskiego lewactwa zorganizowanego we wrześniu 2011 roku we Wrocławiu pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a szeroko zakrojoną i sprawnie przeprowadzoną prowokacją wokół Marszu Niepodległości w Warszawie 11 listopada 2011 roku, dokonał się w III Rzeczpospolitej znaczący i nieodwracalny w skutkach atak neokomunistycznych i agresywnie lewackich środowisk (jak np. „Krytyka Polityczna”) na kulturę narodową i społeczeństwo, na chrześcijańską milczącą większość.

Spróbujmy odpowiedzieć sobie, dociec, dlaczego dopiero po Prowokacji Listopadowej publicyści niezależni i prawicowi, nieliczne opozycyjne wobec „salonu” media nagle się obudziły i próbują odwojowywać i zdezawuować lewacką medialną ściemę, zatrzymać bezkarne działanie „przemysłu nienawiści” i przeszkodzić w zawłaszczaniu NADBUDOWY przez neomarksistów?

Czerwony Kulturkampf

Po transakcji zawartej w Magdalence i przy Okrągłym Stole przez gen. Czesława Kiszczaka i koncesjonowaną, wyselekcjonowaną przez niego „konstruktywną opozycję”, kultura przypadła w udziale Ojcom Założycielom z „Gazety Wyborczej”, UD – UW i rodzącemu się „salonowi”. Była rewizjonistyczna opozycja o proweniencji z KPP-PPR podała sobie ręce z nomenklaturą PZPR „robiącą w kulturze” i „bezpartyjnymi” twórcami-dworzanami, którzy po 1989 roku „poszli za środowiskiem”, za dostępem do koryta.

Pierwszymi publicystami i ludźmi kultury, którzy po 1989 roku głośno, publicznie zaprotestowali przeciw transakcji Grubej Kreski byli: Stefan Kisielewski, Zbigniew Herbert, Gustaw Herling-Grudziński – z nieżyjących, a z żyjących: Stanisław Michalkiewicz, Waldemar Łysiak i kilkunastu Sprawiedliwych. Potem dopiero „wybuchły” „Fronda”, „Arcana” śladowo „Glaukopis”, „Templum”, i „44”. Od przeszło półtora roku odpór psuciu państwa, niszczeniu dobra wspólnego i zawłaszczaniu kultury przez lewactwo stawia kwartalnik „Rzeczy Wspólne”. Wszystko razem to niewielka tama, która ledwie spowalnia lewicowy „przemysł nienawiści” i jego pochodne zalewające nas codziennie. Nagrodzie Nike i innym lewicowym nagrodom w stylu Nagrody Mediów Publicznych od 2002 roku przeciwstawia się konsekwentnie przemilczana Nagroda im. Józefa Mackiewicza. Kilkunastu organizacjom w rodzaju Instytutu im. Adama Mickiewicza czy Obywatele Kultury dotowanym bezpośrednio z budżetu, przeciwstawia się od lata 2011 roku działające bez siedziby i dotacji stowarzyszenie Twórców dla Rzeczpospolitej pod przewodem Marka Nowakowskiego. Są to śladowe przejawy odporu wobec powodzi kulturowego lewactwa. Prawica budzi się z ręką w przysłowiowym nocniku wzbierającym lewackimi treściami, takimi jak dzieła plastyczne „artystki” Doroty Nieznalskiej, performance nihilisty zatykającego biało-czerwoną flagę w psich odchodach, „sztukach” teatralnych „szybkiego reagowania” w reżyserii Artura Żmijewskiego czy „dramaturga” Marcina Szczygielskiego, tej całej „płynnej nowoczesności”, w której każe się nam nurzać TVP Kultura, czy publicyści TVN 24. O zupełnym braku zaangażowania polityków prawicy w „odwojowywanie” kultury nie wspominam – to temat na kilkudniowy kongres!

Walka o kulturę, ten czerwony „kulturkampf”, „rewolucja kulturalna”, nazywana jest przez lewaków eufemistycznie „krytyką polityki”, stąd też nazwa periodyku „Krytyka Polityczna”, stąd „klub neojakobinów” – „Nowy Wspaniały Świat”, oraz proces zawłaszczania i tworzenia nowych instytucji kulturalnych.

Książka szybkiego reagowania

Pierwszą, nieudaną na szczęście, próbą opanowania instytucji było zawłaszczenie w 2009 roku Muzeum Narodowego w Warszawie, którego dyrektorem został lewicowy profesor Piotr Piotrowski, były dyrektor Instytutu Historii Sztuki UAM w Poznaniu. Jego roczne rządy zaowocowały paraliżem placówki, a po powszechnej frondzie pracowników, od sprzątaczek po kadry naukowe, obrażony lewicowiec „wrócił na łono Brukseli”. Bynajmniej nie złożył broni – jako „książka szybkiego reagowania”, już w pół roku po upadku, ukazał się jego manifest ideowy pt. „Muzeum krytyczne”, gdzie na 160 stronach oświeca i instruuje jak powinna działać „nowoczesna placówka kulturowa” w epoce płynnej ponowoczesności multikulturowej.

Pan prof. dr hab. Piotrowski, były wieloletni naukowiec, kurator kilkunastu instytucji muzealnych w Polsce i na świecie, „profesor wizytujący” uniwersytety, od Izraela po USA, już w pierwszych zdaniach swojego manifestu daje popis pewnych luk w wiedzy historycznej. Przypomina i powołuje się na moralnie doniosłe, „nieprzemijające” znaczenie „Guerniki” Pablo Picassa, gdyż lewicowi artyści amerykańscy apelowali do sędziwego artysty, by – jak pisze Piotrowski: „w obliczu zbrodni popełnianych przez amerykańskie wojsko w Wietnamie” wycofał obraz z Muzeum Modern Art. w Nowym Jorku. Picasso nie zrobił tego. Na wniosek tychże „postępowych” twórców replika „Guerniki” była dwukrotnie zasłaniana w siedzibie ONZ w Nowym Jorku, w chwili wybuchu I i II wojny w Zatoce Perskiej. Przypomnijmy gwoli prawdy, że Picasso (członek Francuskiej Partii Komunistycznej) namalował „Guernikę” w 1937 roku na zamówienie socjalistycznego rządu (gabinetu PSOE – tej samej partii, która w latach 2003-2011 nieudolnie rządziła Hiszpanią) Republiki Hiszpańskiej. Do pracy przystąpił dopiero gdy głodująca Republika zapłaciła mu astronomiczną sumę 200 000 pesos (około 5 mln dzisiejszych USD (!)). Obraz był pomyślany jako akcent propagandowy Pawilonu Republiki Hiszpańskiej na Wystawie Światowej w Paryżu w 1937 roku. A Francją rządził wówczas osławiony Front Ludowy – z Leonem Blumem jako premierem. Propagandowy mit „Guerniki” (jak widać) pokutuje do dziś.

Jestem zmuszony przypomnieć też, iż w trakcie bombardowania miasta Guernica przez Niemców w kwietniu 1937 roku zginęło (ofiary udokumentowane) 120 osób. Celem nalotu był strategiczny most. Dowództwo niemieckiego Legionu Condor długo i usilnie tłumaczyło się z niecelności nalotu. W dwa lata później Niemcy rozpoczynając napaść na Polskę, zbombardowali Wieluń, gdzie nie było obiektów strategicznych, zginęło 1000-1200 osób (podawana jest też liczba 2169 ofiar). Niemcy nigdy się z tej zbrodni nie tłumaczyli, a w Polsce i na świcie prawie nikt o tragedii Wielunia nie słyszał! Przepraszam, że uciekam w dygresje, ale fakt powoływania się prof. Piotrowskiego na „Guernicę” określa jednoznacznie stan jego świadomości, jak i przesłanie całej jego książki. Lewicowiec dalej „walczy o wolność” (w jego rozumieniu) i aż dziw, że nie pada argument o amerykańskich zbrodniarzach wojennych, którzy, by zakończyć II wojnę światową, nie cofnęli się przed zrzuceniem bomb „A” na spokojne, ciężko pracujące przemysłowe miasta Japonii – Hiroszimę i Nagasaki itd., itp. Takich dygresji i polemik musiałbym napisać jeszcze kilkanaście, ale na pierwszej skończę. Nie mogę odbierać ewentualnym czytelnikom pracy pana profesora przyjemności pozżymania się i pośmiania w trakcie czytania jego manifestu.

Desant radykalnych akademików

Prof. Piotrowski objął dyrekcję Muzeum Narodowego w Warszawie w 2009 roku w apogeum tryumfalizmu PO i Ministerstwa Kultury, a został odwołany w lipcu 2010 roku. Nowa dyrekcja w osobach dr Agnieszki Morawińskiej i dyr. do spraw progromowo-ogólnych Beaty Chmiel zamknęła spustoszone Muzeum Narodowe. Trwa w nim „rearanżacja” („trudne słowo”), która potrwa do wiosny 2012 roku. Strach się bać, czym Zawsze Poprawne Panie Reprezentujące Parytety PO nas uraczą (ponoć nie ma być oddzielnych działów malarstwa polskiego, tylko połączona sztuka europejska), ale cofnijmy się jeszcze do rocznej próby wprowadzenia w życie założeń marksisty Gramsciego przez jego duchowego ucznia prof. Piotrowskiego.

Po „Guaernice” jako argumencie otwarcia, prof. Piotrowski powołuje się na prof. Griseldę Pollock (której wykład w Warszawie miał przypaść na lipiec 2010, ale odwołanie dyr. Piotrowskiego odwołało też wykład, który mógł „przyspieszyć ukierunkowanie rozwoju polskiej kultury w słusznym kierunku”). Ta reprezentująca krytyczną historię sztuki feministka stwierdza: „Muzea potrzebują desantu radykalnych akademików”. A dlaczegóż mamy się ograniczać tylko do muzeów – Polsce i Europie potrzebny jest jawny desant radykalnych akademików. Już raz coś takiego było – od Moskwy po Berlin i Monachium – nazywało się to Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich. Uczestniczyli w nich działacze tacy jak Lew Trocki, czy Adolf Hitler (!). Następne hasło z arsenału „Nowej Muzeologii” to slogan: „Muzeum krytyczne to instytucja pracująca na rzecz demokracji opartej na sporze…”. No i wpełza na kolejnej stronie marksista Slavoj Žižek, który każe prof. Piotrowskiemu „pięknie przegrywać”, po wielekroć, aż kiedyś się uda. Dalej zaczyna się bełkocik w stylu: nowa muzeologia zmierzająca do denaturalizacji instytucji muzealnych powoduje ich dekonstruowanie… Od profesora z Poznania można by wymagać trochę więcej niż pseudonaukowego języka wykształceńca. Zagłębiamy się w postulaty walki o nową kulturę globalną i „przywrócenie muzeum publicznego zaufania”. Czy ekspozycja gipsowych płaskorzeźb Lenina i Stalina przywróciłaby owo „zaufanie”?

„Wyzwalanie” z kajdan tradycji

Jako dziecko (lat 4-6) byłem stale prowadzany do pałacowego budynku Muzeum Narodowego w Poznaniu. Największe wrażenie robiła na mnie gigantyczna, socrealistyczna płachta (12 x 8m?) przedstawiająca „Wrzucenie amunicji do morza przez dokerów Marsylii w 1937 r.”. No, może tytuł nie brzmiał dokładnie tak, ale „panorama” przedstawiała półnagich robotników, ich żony z wzniesionymi pięściami i ich dzieci z czerwonymi szturmówkami. Nie było wówczas TV, komiksów ani kolorowych gazet (!) – ten socrealizm był jedynym dziełem sztuki, jakie robiło na mnie tak wielkie wrażenie, i pewnie również na setkach innych dzieci, w tym i być może na małym Piotrku Piotrowskim. Dzieło zniknęło nagle w 1956 roku. Matka usilnie pokazywała mi wiszące w poznańskim Muzeum Narodowym oryginały Jean-Antoine’a Watteau i Paula Cézanne’a – ale ponieważ były wielkości szkolnego zeszytu, nie robiły na mnie wrażenia. Pragnąłem oglądać marsylski „komiks” – walkę policji z dokerami, którzy ginęli, by wspomagać hiszpańskich towarzyszy.

A wracając do „zaufania ”, by odzyskać „zaufanie społeczne” do instytucji muzeum – jak twierdzi Autor – należy wyzwolić to ostatnie z kajdan tradycyjnej kultury, „przebrzmiałego patriarchalizmu”. Muzeum nie może też już być „narodowe” – a więc w swoim założeniu „nacjonalistyczne”. Nowe Muzeum Krytyczne musi wypełnić się nowymi treściami demokratycznymi i rozpocząć nową, prawdziwą misję służby społecznej!

Brnąc przez kolejne strony „manifestu” konstatuję, że znajdujemy się o krok od światopoglądu Ulrike Meinhoff i jej interpretacji oceny KL Auschwitz – w którym, według niej, ostatecznie została unicestwiona żydowska finansjera – czytaj: imperialiści. Na zakończenie złotych myśli prof. Piotrowskiego cytata: „Muzea mogą stać się współczesną heterotopią, swoistym palimpsestem znaczeń”. O Matko! Cały ten popis ze streszczania biblioteczki dzieł traktujących o historii muzealnictwa, lewicowej interpretacji marszu „po instytucjach” itd. uprawiany przez prof. Piotrowskiego ma spełnić tylko jedno zadanie – legitymizację lewackiej destrukcji, zniszczenie społecznej funkcji muzeum i zastąpienie jej lewacką galerią pseudosztuki szybkiego reagowania.

Od „nowej agory” do nowego ustroju

„Nowa humanistyka” – to dla prof. Piotrowskiego powrót do „socrealizmu”, tylko wzbogaconego o filmy video, internet, laptopy itd. Upadek komunizmu w Europie Wschodniej to zjawisko według niego szersze, bo związane z upadkiem apartheidu w RPA i dyktatury w Chile oraz Nikaragui. Muzeum krytyczne to nowa globalna agora, której koncepcja (prezentowana przez Autora) wyprzedza pojawienie się nowego międzynarodowego ustroju politycznego. Prof. Piotrowski w swoim dziele wyprzedził w czasie historyczny już pomysł min. Radosława Sikorskiego przedstawiony w listopadzie 2011 roku w Berlinie. „Po postindustrializmie przyszedł czas na samorekonstrukcję – drogę ku nowym wizjom i konstrukcjom politycznym, społecznym i kulturalnym” – oświeca nas prof. Piotrowski. No i puzzle układają się w czytelną całość – III (i już ostatnia) RP, jako stan Federacji Unii Europejskiej z Muzeum (d. Narodowym) jako agorą wymiany wartości – starych i wstecznych, na nowe „postępowe”.

Oczywiście prof. Piotrowski nie byłby „postępowy” aż do bólu, gdyby nie podparł się „autorytetem” Sławomira Sierakowskiego, który Muzeum Narodowe i Warszawę określił jako „Klasyczną ilustrację miasta drugiej nowoczesności” i miasta „zdetradycjonalizowanego”. Zachwyt prof. Piotrowskiego wywołuje też nominacja lewicowego działacza włoskiego Fabio Cavallucciego (b. dyr. Galerii Miejskiej w Trydencie i koordynatora lewicowego „Manifesta 7”) na dyrektora Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim w Warszawie. A szczególnie jego „historyczna” decyzja wysłania filmu izraelskiej artystki Yael Bartany, by reprezentował Polskę na Biennale w Wenecji w 2011 roku. Nie muszę chyba dodawać, że film był subsydiowany przez środowisko „Krytyki Politycznej” i polskiego podatnika, składa się z trzech części i opowiada o „reosadnictwie” 2-3 milionów Żydów w Polsce, pod przewodem młodego rewolucjonisty granego przez Sierakowskiego (!) i zamordowanego (!) przez polskich prawicowych fanatyków. Włoski widz ogląda i nie wie, czy to fabuła, czy dokument, ale skoro dzieje się to w Polsce, to chyba dokument ze współczesnych prześladowań Żydów nad Wisłą. Filmy propagowane przez Cavallucciego i Sierakowskiego niebawem pewnie „wyemitują się” we wszystkich zachodnich telewizjach, ugruntowując obowiązującą, negatywną opinię o Polsce.

Bida, obscena i pseudodokumenty

Lenin słusznie twierdził, iż film to najważniejsza ze sztuk propagandowych. W lecie 2010 roku w ostatnim tygodniu ekspozycji osławionej wystawy „Ars Homo Erotica” autorstwa dr. Pawła Leszkiewicza, z której tak dumny jest prof. Piotrowski, w niedzielne przedpołudnie zostałem doprowadzony do Muzeum Narodowego. Nie żałuję, bo z czystym sumieniem mogę opisać, to co widziałem. Wystawę otwierała instalacja czeskiego lewicowego artysty przedstawiająca Polskę jako kartoflisko, gdzie kilku spasionych klechów podnosi krzyż – w formie wizualnej parodii amerykańskich żołnierzy podnoszących flagę USA na pobojowisku Guadalcanal. Reszta ekspozycji była oparta na zbiorach własnych Muzeum Narodowego, a więc siłą rzeczy tematycznie ubogich – kilkanaście rysunków nagich mężczyzn z XIX wieku, dwa obrazy na siłę powiązane z lejtmotivem, słowem: bida z nędzą – rozczarowanie zwiedzających niemal unosiło się w powietrzu. W sporym „dziale” malarstwa współczesnego wisiały żenująco obsceniczne obrazy „feministyczne”.

Oglądając ekspozycję, zadałem sobie spokojne, merytoryczne pytanie, jakie zadaję sobie na chybionych wernisażach współczesnego malarstwa: czy któryś z obrazów chciałbym powiesić sobie w mieszkaniu??? Po zastanowieniu znalazłem jeden jedyny – przedstawiający na białym tle, białą parę niewiadomej płci, w białej pościeli, uprawiającą sex w czerwonych trampkach. Owszem, gdybym miał wielki salon z wielką białą ścianą, to zawiesiłbym tam ten obraz. Goście zawsze mieliby temat do rozmów.

Gwoździem wystawy był film (wyświetlany non stop z pętli). Był to pseudodokument o polskich żołnierzach (w pełnym umundurowaniu, z orzełkami i dystynkcjami, z polską bronią itd.), którzy wyprowadzają do lasu aresztowanego młodego żołnierza. Następnie torturują go, rozstrzeliwują i wieszają, poczem spokojnie odchodzą. Jest to ten sam nurt propagandowego pseudodokumentu, jaki wynaleźli Joseph Goebbels i NKWD. Mało zorientowany widz nie wie, czy ogląda dokument, czy czarną propagandę. Przecież studenci w USA po zobaczeniu tego filmu będą słać protesty do Amnesty International. Tu tortury wobec niewinnych terrorystów w Guantanamo, a tu mordownie skazańców przez polskich żołdaków!

Będąc już w gmachu Muzeum Narodowego zdziwiłem się bardzo, że jedna z najciekawszych ekspozycji malarstwa Młodej Polski i II RP jest zastąpiona przez ekspozycję dzieł socrealistycznych. W stosownej chwili wypytałem „panie pilnujące” – okazało się, że socrealizm miał straszyć tylko sześć tygodni, ale został już na stałe!

Konkluzja oceny „Ars Homo Erotica” jest prosta – jak się nie ma co pokazywać, to się tej pustki nie eksponuje. Była to nieudana „wystawa interwencyjna”, z tego samego gatunku co współczesne „powieści interwencyjne” – zastępujące powieści „socrealistyczne”, czy sztuki interwencyjne”, gdzie temat polityczny z „Brygady szlifierza Karhana” zastąpiono agitkami obyczajowymi i antykatolickimi.

Przecieram oczy i czytam samoocenę wystawy napisaną przez prof. Piotrowskiego: „cały kraj i cała Europa spoglądały wówczas na Warszawę” (!). Wystawę wysoko też ocenili „Gazeta Wyborcza” i Igor Stokwiszewski z „Krytyki Politycznej” – i to niech nam wystarczy za właściwą cenzurkę. Miała być jeszcze druga wiekopomna ekspozycja pt. „Demokracje, demokracje”, jako ukoronowanie polskiej Prezydencji w UE, ale na szczęście Rada Powiernicza Muzeum Narodowego odwołała prof. Piotrowskiego, i to w dniu przemarszu Europride przez Warszawę. Odwołanie stało się więc aktem krzyczącej ksenofobii i nietolerancji.

Kredyt na klasyka

Oprócz śmiałych pomysłów artystycznych prof. Piotrowski miał też odkrywczy i prekursorski pomysł ekonomiczny na działalność Muzeum Narodowego w Warszawie, rodem z arsenału kreatywnej księgowości Lehman Brothers czy Bernarda Madoffa. Prof. Piotrowski zupełnie na poważnie postuluje uruchomienie kapitału o wartości, na jaką SĄ WYCENIONE posiadane przez Muzeum Narodowe czy Zamek Królewski w Warszawie dzieła sztuki! A następnie w oparciu o wycenę i ubezpieczenie dzieł skorzystanie z linii kredytowej uzgodnionej z bankami pod zastaw tych obiektów! I tak np. wycena obrazów z Muzeum Narodowego wynosząca około 2 mld zł stanowiłaby podstawę do uzyskania kredytu w wysokości np. 250 mln zł. Za te pieniądze można by było powołać do życia i utrzymywać te wszystkie instytucje kulturalne, jakie prof. Piotrowski wymyślił w swojej liczącej ponad 100 stron „Strategii”, kuriozalnym dokumencie bezbożnych życzeń i bezczelnych roszczeń. Oczywiście po przejedzeniu tych 250 mln, bank zażądałby spłaty kredytu, nasz spec od kultury wzruszyłby zapewne ramionami, bank sprzedałby akty własności jakiejś międzynarodowej instytucji finansowej, a ta spieniężyłaby obrazy, rzeźby itd. na wolnym rynku. W ten sposób prof. Piotrowski upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu: po pierwsze pozbyłby się wszelkiej niesłusznej, nacjonalistycznej starzyzny, zastępując ją dziełami „krytycznymi”, a dwa – miałby przygotowany cały zastęp kadr mogących natychmiast przejąć zarządzanie MKiDN. Takie własne Ministerstwo Kultury Bis.

Starając się dobrnąć „na wysokim akademickim poziomie” do zakończenia recenzji, podsumuję zarówno ją, osobę prof. Piotrowskiego, Nowy Wspaniały Świat „Krytyki Politycznej”, jak i Gramsciego, Cavallucciego i innych słowami tautologicznej koncepcji Ada Reinhardta: „Sztuka jest sztuką-jako-sztuka, a wszystko inne jest wszystkim innym”.

Piotr Piotrowski, „Muzeum krytyczne”, Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2011. ss. 161.

Remigiusz Włast-Matuszak (ur. 1948), poeta, publicysta. Urodzony w Poznaniu, liceum T. Czackiego kończył już w Warszawie. Studia na Wydziale Filozofii, zmienionym w 1968 roku na Wydział Nauk Społecznych. Od 1976 roku niezależny publicysta: „Ekran”, „Za i Przeciw”, „Res Publica”, „Fronda” (do rozłamu), „Akant”. Portale: prawica.net, yeppy.pl (upadł). Między 1989-1992 był prywatnym wydawcą, m.in. dwa tomy głośnej antologii „Po Wojaczku”. Poetycko debiutował w „Odrze” w 1982 roku, w 1997 roku opublikował tom wierszy „Dokumenty bez następstw prawnych”, w 2003 – „Przywilej”, w 2009 – „Znaki”. Miłośnik ogrodnictwa i prasoznawstwa.

Ostatnie Wpisy

Cztery kluczowe wyzwania dla Polski

2023.12.11

Fundacja Republikańska

Rzeczy Wspólne 46

2023.11.27

Fundacja Republikańska

Młodzieżowe rekomendacje polityk społecznych.

2023.10.31

Fundacja Republikańska

WSPIERAM FUNDACJĘ

Dołącz do dyskusji

Administratorem danych osobowych jest XXX, który dokonuje przetwarzania danych osobowych Użytkowników zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 roku o ochronie danych osobowych (t. jedn. Dz.U. z 2002 r., nr 101, poz. 926 ze zm.) oraz ustawy z dnia 18 lipca 2002 roku o świadczeniu usług drogą elektroniczną (Dz. U. nr 144, poz. 1204 ze zm.). Operator Serwisu zapewnia Użytkownikom realizację uprawnień wynikających z ustawy o ochronie danych osobowych, w szczególności Użytkownik ma prawo wglądu do swoich danych osobowych oraz prawo do ich zmiany, poprawiania i żądania ich usunięcia.