Heroizm wystawiania tyłka
Co to za sztuka ratować euro, tracąc dziesiątki i setki miliardów, gdy się jest, powiedzmy, rządem niemieckim czy (z nieco innych pozycji, ale efekt ten sam) włoskim? Żadna, bo euro jest ICH walutą. A u nas to co innego. My mamy złotówkę – więc mężną postawę naszych rządców należy docenić w dwójnasób.
Mamy dziś do czynienia z festiwalem odwagi. Odwagi, ma się rozumieć, pojmowanej na sposób nowoczesny, adekwatny do post-meta-zdekonstruowanych czasów, w jakich żyjemy. Ba! Bywa, że nawet je wyprzedzający.
W żadnym wypadku nie jest to odwaga dziewiętnastowieczna, anachroniczna, głupia. No i nie jest też faszystowska (koniecznie trzeba dodać). Właściwie, tę oldschoolową eksodwagę trudno nazywać inaczej niż tchórzostwem. Bo prawdziwą odwagą jest mężnie spojrzeć w oczy nieuniknionej, obiektywnej konieczności historycznej. Odwagą jest głosić tezy – dajmy na to – o prawach kobiet (polegających na możliwości swobodnego dysponowania „brzuchem” i zasuwania w robocie od rana do nocy), kiedy wszyscy patrzą na te sprawy odmiennie. No, może poza głównymi mediami, autorytetami naukowymi, artystami, trzecim sektorem i połową parlamentarzystów.
Czasami odwaga żąda od nas bolesnych rozliczeń z samymi sobą. Dajmy na to, że jesteśmy znaną, aczkolwiek już cokolwiek dojrzalszą artystką i publiczność nieco już o nas zapomniała, a promowanie – wraz z partnerem – marihuany nie daje spodziewanego efektu. Można więc na przykład nagrać piosenkę i teledysk, a następnie udzielać licznych wywiadów w kolorowych magazynach, nie zapominając naturalnie o efektownych sesjach foto.
A, niemal zapomnielibyśmy o rozliczeniu z samym sobą. Oczywiście chodzi o molestowanie przez księdza. Jakieś pół wieku temu. Jak bolesne musiały być to wspomnienia, skoro gwiazda dusiła je tyle lat! I jak zrozumiałe w tym kontekście zamiłowanie do pewnych (już dla celebrytów legalnych) używek, które – jak powszechnie wiadomo – czynią człowieka optymistą, niektórych nawet trwale. No, a optymiści przecież są odważniejsi.
Bywa też, że omawiana cnota wymaga poświęcenia jakiegoś dobra na rzecz innego, wyższego. Tutaj mocnym i jakże heroicznym przykładem są wysiłki naszego rządu, by ratować euro, poświęcając przy tym złotówkę. Warto zwrócić uwagę, że heroizm i poświęcenie premiera i ministrów jest w tym przypadku szczególnie wysokiej próby. Co to za sztuka ratować euro, tracąc dziesiątki i setki miliardów, gdy się jest, powiedzmy, rządem niemieckim czy (z nieco innych pozycji, ale efekt ten sam) włoskim? Żadna, bo euro jest ICH walutą. A u nas to co innego. My mamy złotówkę – więc mężną postawę naszych rządców należy docenić w dwójnasób. Bronić lokalnej waluty byłoby partykularyzmem, tchórzostwem, małością. To tak, jakby wynosić srebra z domu, kiedy płonie sąsiedni gmach. Niektórzy wprawdzie mówią, że obok pali się kupa barachła i suchych liści, ale to oszołomy i tchórze.
Albo zuchwałość ministra Sikorskiego, która przechodzi już wszelkie ludzkie, a nawet polskie miary. Jego berlińskie przemówienie, tak chwalone przez zagranicznych komentatorów i polityków, to przykład wielkiej, a zarazem nowoczesnej odwagi. Nie dość, że zrugał Niemcy na ich własnym terenie, to jeszcze w drwiącym i prowokującym tonie wytknął, że brak im odwagi. „Nie macie jaj, by chwycić nas za mordę! Powinniście całą Europę, a w szczególności Polskę, wziąć pod but, ale wątpię, czy takich trzęsących się Niemiaszków w ogóle na to stać! Cieniasy!”. Wydaje się, że Niemców udało się zawstydzić i tym samym dodać im odwagi. Chcąc nie chcąc, z rumieńcem na twarzy wzięli się za budowę nowej Federacji. Zadaliśmy im bobu! Teraz zastanowią się dwa razy, zanim zawahają się przed hegemonią!
Bywa odwaga w wielkich sprawach, jak wymienione wyżej, bywa i w mniejszych. Co nie oznacza, że jest mniej odważna. Taki np. artysta Tymon Tymański dzielnie – pod ochroną sprowadzonych z innych miast oddziałów policji – śpiewał w Warszawie 11 listopada swój bezkompromisowy przebój „Dymać Orła Białego”. Właściwie to śpiewał, że nie pozwoli tego robić, ale zarazem w tonie prześmiewczym, a więc jego odwaga znalazła się na meta-meta-poziomie, co naturalnie podnosi jej postnowoczesność, a zatem czyni cenniejszą. Przy okazji, ale to zupełnie przy okazji, media wylansowały piosenkę i płytę tego niszowego artysty.
Odwaga na polu obyczajowym też jest warta zauważenia. Na przykład poseł Biedroń dzielnie przenosi swą niebanalną alkowę do Parlamentu, dzieląc się i w obliczu mediów, i przed Wysoką Izbą, swymi słabostkami. To zrozumiałe, że przyznać się do słabości, np. do innych członków parlamentu, jest rzeczą wybitnie męską. A od męskości do męstwa już tylko mały kroczek. Trzeba dodać, że poseł dziwi się zarazem, dlaczego nie jest uważany za poważnego parlamentarzystę. No cóż, w niektórych przypadkach odwaga nie idzie w parze z rozwagą. Tak czy siak, ta pierwsza jest tu najwyższej próby.
Inny typ odwagi reprezentuje marszałek Niesiołowski. Ten specjalizuje się mianowicie w chadzaniu tam, gdzie jeszcze nikt, przynajmniej z jego sfery nie dotarł. Na przykład ostatnio wybrał się samotnie w mroczny rejon publicznego obrażania kobiet, w tym przypadku minister Fotygi. Odwaga pana marszałka poraziła resztę Sejmu i media tak bardzo, że nawet zawzięte feministki nie stanęły w obronie maltretowanej niewiasty. Za to większość klubów doceniła dzielność, i sprzeciwiła się tchórzliwym próbom zganienia postawy.
To wszystko przykłady prawdziwego, postnowoczesnego męstwa. Doceniajmy i chwalmy odważnych mężów, choć trzeba powiedzieć uczciwie, że nie wszystko jeszcze osiągnięto, co było do osiągnięcia. Na przykład – tu mała podpowiedź dla aktywistów Ruchu Palikota – można pójść ścieżką francuską, to jest sprofanować jakiś znany kościół za pomocą kameralnej, gejowskiej uroczystości.
Albo niemiecką – tu mniejsza finezja, ale za to jaka solidność! – i na przykład sprawdzić słuszność teorii wklęsłej Ziemi. Była taka, rozwijana przez poważny instytut Ahnenerbe (mniej więcej coś jak dzisiejszy oenzetowski Międzyrządowy Zespół do Spraw Zmiany Klimatu, tylko o szerszym polu zainteresowań, obejmującym m.in. poszukiwanie Arki Przymierza i Włóczni Przeznaczenia oraz hodowlę aryjskich pszczół). Chodziło o to, że Ziemia jest wprawdzie kulista, ale pusta w środku, z dziurami na biegunach, przez które wpadałoby światło i możliwe by były loty kosmiczne. No, a my mieliśmy żyć na wewnętrznej powierzchni. Widzialny horyzont miał być złudzeniem wywołanym zanieczyszczeniem powietrza i zakrzywieniem czegoś, czego nie zrozumieliśmy.
No więc niezłomni naukowcy założyli, że jeśli jesteśmy w środku, to skierowana w górę wiązka radarowa powinna odbić się od antypodów i wrócić. Zatem popłynęli na Bałtyk wypożyczonym okrętem i przeprowadzili stosowny eksperyment. Po paru dniach bezskutecznych prób wrócili do portu i zlecili naprawę niewątpliwie zepsutego radaru! Rychły koniec wojny uniemożliwił ponowne przeprowadzenie tego niewątpliwie rokującego i odważnego eksperymentu. Jakąż trzeba dysponować odwagą, jakże otwartym umysłem, by odrzucić krępujące, burżuazyjne przesądy i śmiało rzucić się w głęboką toń przyszłości!
A skoro jesteśmy już przy III Rzeszy, to podobno funkcjonował tam dowcip na temat sojuszniczej włoskiej armii. Ta miała być jedyną, która przyznawała order przypinany na plecach. Za bohaterskie czyny w czasie ucieczki. To może i Sejm ustanowi coś na wzór, na przykład Order Dymania Orła Białego?
Marek Wróbel (ur. 1969), zajmuje się komunikowaniem społecznym. Pracował w kilku redakcjach, a od 15 lat para się public relations. Prowadzi jedną z warszawskich agencji PR, branżową fundację internetPR.pl, wykłada na uczelniach, a także trochę politykuje. Był nawet szefem gabinetu politycznego ministra gospodarki. Wiceprezes Fundacji Republikańskiej. Ma wiele zmiennych hobbies oraz niezmienną żonę i synów.