Wojna przed wojną
Dzisiaj wojnę można wygrać, nim się ją rozpocznie. Przygotowania do niej tworzą warunki do zwycięstwa lub porażki. Konflikty – paradoksalnie – prowadzi się obecnie w czasie pokoju.
Tekst z 25 numeru kwartalnika „Rzeczy Wspólne”.
Zjawisko wojny jest nierozerwalnie związane z naturą ludzką, niezależnie od poziomu cywilizacyjnego i humanizacji społeczeństwa. Trudno oczekiwać, by ludzkość wyzbyła się tego narzędzia, zatem jedyną drogą do utrzymania pokoju staje się zachowanie równowagi siły, stanu, który zdecydował w przeszłości m.in. o tym, że zimna wojna nie stała się wojną gorącą. Łacińska maksyma „Si vis pacem, para bellum” była aktualna na długo, zanim powstała, i wydaje się, że będzie aktualna w dającej się przewidywać przez futurologów przyszłości, jeśli nie zawsze. Coraz bardziej napięta sytuacja międzynarodowa, w której sięga się po argumenty siłowe, a nawet retorykę nuklearną, wskazuje, że okres względnego spokoju po II wojnie światowej może przemijać. Symptomy? Na przykład wystąpienia liderów Rosji i USA na początku tego roku. Z jednej strony pojawia się zimnowojenna zapowiedź budowy nowych systemów broni masowego rażenia przez Rosję, z drugiej lider świata zachodniego mówi o nierównym potencjale broni tego typu. Dzisiejsza rzeczywistość w wielu aspektach bardzo przypomina erę zimnej wojny. Na naszych oczach Rosja tworzy blok wschodni na miarę dawnego Związku Radzieckiego, co grozi powrotem zimnowojennego klimatu. W tym kontekście sensowna wydaje się analiza kluczowych zmian na współczesnym polu wojny konwencjonalnej, wywołanych m.in. pojawieniem się nowego sprzętu wojskowego.
Z polskiego punktu widzenia istotna jest jeszcze jedna maksyma, której autorem jest Tytus Liwiusz (59 r. p.n.e. – 17 r. n.e.): „Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est” (Sprawiedliwą bowiem jest wojna dla tych, dla których jest konieczna, i błogosławiony jest oręż, jeśli tylko w nim spoczywa cała nadzieja).
Niszczycielski duet
Wojna hybrydowa wydawała się nam jeszcze kilka lat temu nowym odkryciem, wojną niskoskalową, która otwiera drogę do głębszych działań militarnych. „Czy jesteśmy przygotowani na wyzwania nowego pola walki?” – pytały nagłówki gazet tuż po operacji „zielonych ludzików” na wschodniej Ukrainie. Dla Polski jednak nie jest to nowość. Prowokacja gliwicka 31 sierpnia 1939 r. zdaje się pierwowzorem akcji przejęcia budynku parlamentu i rządu Republiki Autonomicznej Krymu 27 lutego 2014 r.
Fakt – środki prowadzenia działań tego typu są obecnie znacznie bogatsze niż w 1939 r. To stawia nowe wyzwania. Strategia pozoracji (ros. maskirowka) stała się nierozerwalnie związana z wojną hybrydową. Unikanie odpowiedzialności i zbyt wczesnego ujawnienia własnych zamiarów przed ostatecznymi działaniami wojsk oraz próby kierowania odpowiedzialności na inne siły były podstawą działania zarówno grupy gliwickiej w 1939 r., jak i „zielonych ludzików” w pierwszej fazie działań na Ukrainie. Jest to jednak najprostsza odmiana wojny hybrydowej. Nowe technologie dają narzędzia dużo bardziej zaawansowane. Działania propagandowe i dezinformacyjne w sieci stały się uzupełnieniem współczesnych konfliktów. Służą one nie tylko do uzasadniania napaści przed własną opinią publiczną, lecz także próbom zjednywania lub zastraszania strony przeciwnej. W przeszłości działania te były prowadzone za pośrednictwem radia i telewizji. Obecnie przeniosły się do sieci internetowej, portali społecznościowych, elektronicznych mediów opiniotwórczych itp. Walka z takimi zagrożeniami jest trudna, przeciwnik bowiem nie ujawnia swych motywów ani przynależności, tworząc fikcyjne tożsamości. Zachód nie jest bez szans w tej walce, to on bowiem zarządza największymi mediami, co daje szerokie możliwości kształtowania treści, a także śledzenia i eliminowania grup dezinformacji i propagandy.
Bardziej zaawansowanym narzędziem jest cyberwojna, w której propaganda nie ma już znaczenia, gdyż dąży się w niej do eliminacji, uszkodzenia lub przejęcia oprogramowania i danych stanowiących newralgiczne dla bezpieczeństwa, gospodarki i społeczeństwa zasoby cyfrowe. Również w tym przypadku kluczowa jest strategia maskowania. To wysoce niebezpieczna forma wojny hybrydowej, zwłaszcza dla krajów mocno zdigitalizowanych, gdzie destabilizacja systemów informatycznych jest ogromnym zagrożeniem dla funkcjonowania obywateli.
Najgorsze jest jednak połączenie cyberwojny z wojną elektroniczną, która zakłada fizyczną neutralizację powszechnych w nowoczesnym społeczeństwie środków komunikacji np. poprzez zagłuszanie. Aby zrozumieć jej groźbę, wyobraźmy sobie, że Internet zostaje rozregulowany i nafaszerowany dezinformacją i propagandą, sieci GSM i GPS przestają zaś funkcjonować. Czy nowoczesne społeczeństwo jest przygotowane na taki szok? To ogromne wyzwanie stojące przed cyberwojskami oraz wojskami walki radioelektronicznej (WRE), które muszą umieć zwalczać zagrożenia zewnętrzne i prowadzić działania odwetowe.
Siła lotnictwa
Ostatnia dekada pokazuje wzrost znaczenia uderzeń lotniczych i bronią rakietową dużego zasięgu. Po raz pierwszy zastosowano ten duet na większą skalę podczas operacji „Pustynna Burza” w latach 90. W owym czasie ataki przeprowadzone rakietami manewrującymi stanowiły jednak rzadkość. Operacja Allied Forces przeprowadzona przez siły NATO przeciwko Jugosławii w 1999 r. uzmysłowiła, że siła lotnictwa jest tak duża, iż jest ono w stanie samodzielnie osiągać cele, i to bez potrzeby interwencji lądowej. Jest to coraz powszechniej wykorzystywane w konfliktach. Od operacji w Afganistanie, gdzie rolę wojska w dużej mierze przejęły bojowe bezzałogowce uderzeniowe, do Syrii, w której zaangażowanie sił lądowych mocarstw jest minimalne lub wręcz żadne. Ciężar bojowy spoczywa na lotnictwie. Siły lądowe w największej mierze są wykorzystywane do współdziałania z nim – wykrywania celów i ich wskazywania. Tę koncepcję ćwiczą tam zarówno strony zachodnie, jak i Rosja, której dotychczasowe zaangażowanie w Syrii było ograniczone właśnie do lotnictwa i sił specjalnych mających je naprowadzać.
Według innej konstatacji, wynikającej zwłaszcza z doświadczeń amerykańskich z Afganistanu i Kolumbii, w wielu lotniczych zadaniach uderzeniowych niepotrzebne są wysoka prędkość ani najnowocześniejsze systemy radiolokacyjne. Ba! Samoloty szturmowe uczestniczące w zadaniach CAS (Close Air Support) nie muszą być odrzutowe. Bezzałogowce MQ-9 Reaper osiągają prędkość maksymalną 482 km/h, samoloty A-10 zaś 706 km/h. Obie maszyny znakomicie radzą sobie w niszczeniu celów naziemnych. Dlatego w siłach powietrznych USA uruchomiony został program OA-X (Observation/Attack-X), który ma wyłonić nowy lekki samolot uderzeniowy i rozpoznania walką. Celem jest uzupełnienie lub wręcz zastąpienie starzejących się szturmowców A-10 Thunderbolt II maszyną lżejszą i masową. Znamienne, że podczas gdy w Polsce dyskutuje się o drogich i skomplikowanych następcach Su-22 (F-35 lub Eurofighter Typhoon), US Air Force myślą o małych turbośmigłowcach klasy A-29 Super Tucano lub AT-6 Wolverine, kilkunastokrotnie tańszych od samolotów myśliwsko-bombowych najnowszej generacji. Jeden z nich z pewnością stanie się zamiennikiem A-10 Thunderbolt II. Obydwie maszyny wytypowane do testów przypominają konstrukcyjnie polskie PZL-130 Orlik, choć są dwa razy cięższe. Zostały przystosowane do użycia zaawansowanych systemów rozpoznawczych i broni naprowadzanej laserowo lub GPS. Zwalczanie pojazdów lądowych czy piechoty podczas operacji CAS nie wymaga ultranowoczesnych maszyn. Wydaje się zatem, że w najbliższej przyszłości park bojowy lotnictwa zostanie wzbogacony samolotami śmigłowymi. Choć przypominają sprzęt z II wojny światowej, maszyny mają znacznie większe możliwości rozpoznawcze i bojowe oraz zdolność do użycia broni kierowanej najnowszej generacji.
Rewolucja rosyjska
Nowy typ wojny lotniczo-rakietowej wymaga także nowych systemów inteligentnego uzbrojenia. Najbardziej perspektywiczne są taktyczne pociski manewrujące. Wiadomo, do czego są zdolne amerykańskie rakiety Tomahawk, warto przyjrzeć się bliżej rosyjskim pociskom Kalibr, które reprezentują tę samą klasę. W roku 2015 zostały nimi zaatakowane cele w Syrii. Wystrzelono je najpierw z okrętów nawodnych (pociski 3M14T), a następnie z okrętów podwodnych (pociski 3M14K). Co ważne, pociski 3M14T zostały wystrzelone także z niewielkich okrętów klasy
Buyan-M o wyporności około 900 ton (budowany obecnie w Polsce ORP „Ślązak” ma wyporność 2,1 tys. ton). Okręty klasy Buyan-M są następcami znanych także w Marynarce Wojennej RP okrętów typu 1241 Tarantul (ORP „Metalowiec”, ORP „Rolnik”, ORP „Górnik”). Dotychczas użycie rakiet taktycznych było we flotach zachodnich zarezerwowane dla fregat i wyższych klas okrętów – niszczycieli i krążowników. Przykład Buyan-M uzmysławia, że państwa mogą zyskać zdolność do prowadzenia precyzyjnych uderzeń rakietowych przy użyciu licznej floty małych, stosunkowo tanich okrętów nawodnych. To zmiana rewolucyjna.
Odpalanie pocisków manewrujących z okrętów podwodnych ma we flocie radzieckiej i rosyjskiej długą tradycję. Już we wczesnych latach 60. XX w. flota radziecka wodowała okręty podwodne wyspecjalizowane w odpalaniu rakiet manewrujących o przeznaczeniu przeciwokrętowym. Do pierwszych należały spalinowo-elektryczne okręty oznaczone w kodzie NATO „Juliett”. Po serii okrętów atomowych – według nomenklatury NATO – „Echo II” i „Charlie” w latach 80. weszły do użytku wykorzystywane i udoskonalane do dziś okręty projektu 949 Granit i 949A Antey (w kodzie NATO „Oscar I” i „Oscar II”). Są to nowoczesne jednostki atomowe pełniące funkcję podwodnych krążowników. Typ 949A Antey jest szerzej znany m.in. ze względu na tragedię okrętu „Kursk”, który należał właśnie do tej rodziny. W ostatnich latach zapowiedziano wykonanie do 2020 modernizacji okrętów projektu 949 i 949A do wersji 949AM, która ma otrzymać uzbrojenie w postaci rakiet Kalibr i P-800 Oniks w liczbie 72 pocisków na okręt. Zwiększy to diametralnie zdolności tych okrętów, które staną się podwodnymi krążownikami rakietowymi z taktycznymi pociskami manewrującymi typu Cruise.
Floty państw zachodnich do niedawna nie miały okrętów podwodnych przeznaczonych do wystrzeliwania rakiet manewrujących. Skupiały się na dwóch pozostałych odmianach – myśliwskich i strategicznych z rakietami nuklearnymi. Dopiero modernizacja okrętów strategicznych klasy Ohio, polegająca na wprowadzeniu możliwości odpalania z silosów rakiet Trident pocisków manewrujących typu Tomahawk w liczbie 154 pocisków na okręt, pozwoliła na stworzenie zachodniego konwencjonalnego krążownika podwodnego. Modernizacja atomowych okrętów Ohio może wpłynąć na przyszłość okrętów konwencjonalnych o napędzie klasycznym. Widać to już na przykład w ofercie szwedzkich okrętów podwodnych, budowanych przez koncern Saab.
Pierwotny koncept okrętu A26 dotyczył budowy typowego okrętu myśliwskiego, jednak pod wpływem oczekiwań m.in. strony polskiej powstał projekt budowy okrętu będącego nosicielem rakiet manewrujących z pionowymi wyrzutniami. Zbliżyło to ten koncept do okrętów podwodnych 949A czy Ohio.
Z powyższych faktów wynika kilka wniosków dla naszej obronności.
Po pierwsze, rosnąca rola rakiet taktycznych na polu walki uzasadnia rozważenie ich zakupu przez polską armię. Częściowo wykonaliśmy to zadanie, pozyskując dla sił powietrznych rakiety JASSM.
Po drugie, z uwagi na ograniczenia formalnoprawne związane z wystrzeliwaniem rakiet manewrujących z platform lądowych Marynarka Wojenna jawi się jako szansa na szersze wdrożenie broni tej klasy.
Po trzecie, okręty nawodne nie muszą być duże, by mogły wystrzeliwać rakiety taktyczne, gdyż jak dowodzi przykład Rosji, możliwe jest pogodzenie masowości produkcji małych okrętów ze zdolnością użycia rakiet manewrujących dużego zasięgu. Wymaga to jednak dopracowanej konstrukcji kadłuba, odrębnej od dotychczasowych wzorców zachodnich.
Po czwarte, konwencjonalne okręty podwodne mogą stać się namiastką podwodnych krążowników rakietowych, zdolnych do rażenia celów naziemnych za pomocą rakiet manewrujących typu Cruise.
Po piąte, wzmocnienie lotnictwa bojowego jest jednym z elementów najsilniej wpływających na sukces na współczesnym polu walki.
Po piąte, wzmocnienie lotnictwa bojowego jest jednym z elementów najsilniej wpływających na sukces na współczesnym polu walki.
Nieskuteczne antyrakiety?
W ciągu ostatniej dekady wielkie zmiany zaszły także w systemach obrony przeciwlotniczej, co zmieniło obraz współczesnej wojny konwencjonalnej. Doświadczenia z konfliktu rosyjsko-gruzińskiego, a następnie rosyjsko-ukraińskiego wskazują, że Rosjanie wyciągnęli wnioski ze swojej afgańskiej awantury. Masowe stosowanie przenośnych zestawów przeciwlotniczych klasy MANPADS (których przedstawicielem są np. polskie pociski Grom i Piorun) może doprowadzić do poważnych strat przeciwnika i sparaliżować działania jego lotnictwa. Zestawy takie są groźne ze względu na ich powszechność oraz niewykrywalność. O ile duże instalacje przeciwlotnicze tworzą obszary, które lotnictwo stara się omijać, o tyle lokalizacja i nasycenie małych zestawów MANPADS jest zawsze zaskoczeniem. Dlatego coraz częściej atakujący wolą wykorzystywać rakiety manewrujące niż samoloty uderzeniowe, choćby ze względów kosztowych. Liczba zestrzeleń nad Gruzją i wschodnią Ukrainą kazała zweryfikować częstotliwość wylotów tam, gdzie jest duże nasycenie bronią klasy MANPADS (Syria). Czynnik ten należy rozpatrywać jako część systemu antydostępowego dla lotnictwa szturmowego przeciwnika, a przynajmniej jako element ograniczający penetratywność chronionych obszarów.
Ogromną zmianę w ostatnim dziesięcioleciu stanowią także zestawy antyrakietowe. Są w stanie zapewnić wysoki poziom bezpieczeństwa przed atakiem rakiet balistycznych i taktycznych rakiet manewrujących. Poważnym ograniczeniem jest ich wysoki koszt. Zwłaszcza w kontekście stosunkowo tanich rakiet manewrujących (2 mln dol.) oraz podwodnych krążowników z kilkudziesięcioma takimi pociskami w wyrzutniach. Cena zapewnienia pełnej obrony przed masowym użyciem rakiet manewrujących wydaje się nierealna dla każdej armii. Systemy obrony przeciwrakietowej mają więc swoje ograniczenia, a ich użycie jest uzasadnione w przypadku zwalczania rakiet o najwyższym zagrożeniu. W sytuacji totalnego konfliktu, czyli wykorzystania wszystkich rakiet balistycznych i pocisków manewrujących, skuteczność obrony przeciwrakietowej będzie wątpliwa. I bardzo nieefektywna. Jest to także wyzwanie strategiczne dla Polski, bo uzyskanie zdolności niszczenia wrogich wyrzutni rakiet manewrujących i balistycznych może okazać się wielokrotnie tańsze niż próba zapewnienia jak najszczelniejszej ochrony polegającej na zwalczaniu środków walki wystrzeliwanych przez wrogie wyrzutnie.
Artyleria – ognia!
Wojna lądowa jest przestrzenią najbardziej zróżnicowaną pod względem nowoczesności. Z jednej strony mamy inteligentną amunicję i rozpoznanie bezzałogowe. Z drugiej zaś działania na Ukrainie i w Syrii pokazują, że najskuteczniejsze jest to, co zawsze w przeszłości – brutalność i prostota środków zabijania. Są jednak trendy, które zmieniają współczesne pole walki. Jednym z najbardziej dostrzegalnych jest masowe wykorzystanie systemów bezzałogowego rozpoznania powietrznego. O ile w konfliktach asymetrycznych są to głównie maszyny duże i silnie uzbrojone, o tyle w konfliktach symetrycznych, takich jak wojna rosyjsko-ukraińska, są to małe jednostki. Wynika to z analiz podatności dużych maszyn bezzałogowych na ogień zestawów przeciwlotniczych i lotnictwa podczas konfliktu symetrycznego. Nad klasycznym polem walki życie zestawów takich jak Reaper/Predator byłoby stosunkowo krótkie. Stąd w użyciu znajdują się dużo mniejsze zestawy rozpoznawcze, uzupełniane w zadaniach bojowych o amunicję krążącą. Z uwagi na niewielkie gabaryty i masowość zastosowania są one wielkim wyzwaniem dla obrony przeciwlotniczej przeciwnika. Bezzałogowe maszyny latające w ogromnej mierze zmieniają oblicze tradycyjnej artylerii, która znacznie zyskuje na skuteczności dzięki precyzyjnemu wskazywaniu celów z powietrza. Doświadczenia Rosji w działaniach na wschodniej Ukrainie doprowadziły do ścisłej współpracy między zespołami maszyn bezzałogowych a artylerią, szczególnie wyrzutniami rakietowymi BM-21. Średniocelny ogień rakiet tego zestawu jest równoważony szybkostrzelnością i dokładnością lokalizacji celu. Z tego powodu Rosja, inaczej niż państwa zachodnie, stawia przede wszystkim na artyleryjskie zestawy rakietowe. Na Zachodzie rozwój broni artyleryjskiej skupia się na wysoko precyzyjnej broni lufowej. Oba podejścia mają swe zalety i wady.
Opór terytorialny
Wobec upowszechnienia latających maszyn bezzałogowych rośnie znaczenie ich zwalczania. W tym miejscu należy przyznać, że doświadczenia rosyjskie mogą znacząco wyprzedzać doświadczenia zachodnie i wyznaczać pewne standardy. Rosyjskie systemy walki elektronicznej 1RŁ257 Krasucha-4 koncentrują się nie na fizycznym zniszczeniu dronów, ale na zakłócaniu działania ich systemów elektronicznych. Bez nawigacji i transmisji danych bezzałogowiec staje się ślepy. Maszyna może wtedy podejmować jedynie bardzo proste decyzje i przestaje być skuteczna.
Tym, czym są zestawy MANPADS dla lotnictwa, dla wrogich sił pancernych i zmechanizowanych są przeciwpancerne pociski kierowane (PPK). Sukcesy wojsk pancernych w czasie II wojny światowej wynikały m.in. z braku małej i lekkiej broni przeciwczołgowej. Pojawiła się ona dopiero pod koniec; były to ręczne granatniki przeciwpancerne. Późniejsze konflikty udowodniły skuteczność środka rażenia, który był ich rozwinięciem – sterowanych rakiet przeciwpancernych z głowicą kumulacyjną. Obecnie wykorzystuje się wiele pocisków tego rodzaju w pełnym spektrum zasięgowym. Są to m.in. lekkie, ważące około 10 kg pociski o zasięgu 1,5 km, zestawy średniego zasięgu Spike-LR (około 5 km) o masie 20 kg oraz zestawy dużego zasięgu (8–10 km) i tzw. NLOS (Non Line Of Sight) o zasięgu nawet ponad 25 km. Rakiety te są najczęściej uzbrojeniem multiplatformowym, co oznacza, że montuje się je na pojazdach lądowych, śmigłowcach, lekkich samolotach szturmowych, a nawet łodziach i wyrzutniach przenośnych. Zestawy te stanowią w nowoczesnych armiach podstawowy środek obrony przed wojskami pancernymi i zmechanizowanymi przeciwnika.
Konflikt rosyjsko-ukraiński, a wcześniej wojna w Wietnamie i Afganistanie pokazały, że strona zaatakowana ma szanse tylko wtedy, gdy zmusi agresora do przejścia z szybkiej wojny punktowej do długotrwałych zmagań na rozległym terytorium, kiedy wojna przestaje być dla niego opłacalna w sferze politycznej i ekonomicznej. Dowiódł tego konflikt falklandzki, w którym strona broniąca się, mimo że słabsza, nie zwróciła się ku obronie masowej ani terytorialnej. Argentyńskie wojska zostały szybko pokonane, gdyż były stosunkowo nieliczne i nie panowały nad terytorium, gdzie szybko zaczęły mieć przewagę siły Wielkiej Brytanii. Ten sam scenariusz zapewne powiódłby się na Ukrainie, gdyby nie powstały bataliony ochotnicze, które zmieniły oblicze tej wojny, przekształcając ją z konfliktu szybkich działań w wojnę pozycyjną, która dla agresora jest najgorszym scenariuszem.
Doświadczenia ukraińskie doprowadziły w Polsce do stworzenia Wojsk Obrony Terytorialnej i nowego spojrzenia na kwestię znaczenia tych jednostek w sytuacji opanowania terytorium przez wroga. Sytuacja obronna wielu państw jest odmienna od sytuacji krajów, które obronę wartości europejskich czy NATO mają zamiar prowadzić poza własnym terytorium, a groźba zajęcia ich terenów jest dla nich czymś abstrakcyjnym, gdyż wiedzą, że są chronione strefą buforową.
Niewątpliwie, masowe siły obrony terytorialnej, dysponujące nowoczesnymi środkami przeciwdostępowymi, takimi jak rakiety przeciwlotnicze MANPADS i pociski przeciwpancerne PPK, są nowym czynnikiem w wojnie konwencjonalnej. Czynnik ten, jeśli jest dobrze wykorzystany, może zmienić losy wojny. Przykład Ukrainy jest tu znamienny, gdyż siły separatystów nie spodziewały się zorganizowanego oporu ze strony jednostek wojskowych tworzonych oddolnie przez rdzenną ludność.
Podsumowanie
Problematyka współczesnej wojny konwencjonalnej jest zagadnieniem bardzo obszernym i wielowątkowym. W artykule tym skupiono się na wybranych trendach w strategii oraz konstruowaniu i użyciu broni, a także uzbrojeniu do prowadzenia wojen konwencjonalnych. Ponad wszystkim pojawia się jednak najważniejsza refleksja – wojnę w dużej mierze wygrywa się, zanim ona się rozpocznie. To przygotowania do niej tworzą warunki do zwycięstwa lub porażki. Zatem w ogromnej mierze wojnę prowadzi się i wygrywa już w czasie pokoju, tworząc struktury potrzebne tak do zwycięstw, jak odstraszania potencjalnego przeciwnika. A to jest zwycięstwo największe. Zatem „si vis pacem, para bellum”, Polsko.
Rafał Suchłabowicz