Walka o czyste powietrze, a dylemat więźnia
27 września Gazeta Wyborcza opublikowała artykuł dotyczący zanieczyszczenia powietrza w Polsce i planowanych w związku z tym zmianach prawnych obejmujących indywidualne ogrzewanie w gospodarstwach domowych. Dzieje się to w kontekście unijnej polityki ekologicznej i narzucanych zmian w krajach członkowskich. Tekstowi warto się przyjrzeć na poziomie merytorycznym.
Na pewno tak źle?
GW pisze, że Polska znajduje się na przedostatnim miejscu w Unii Europejskiej pod względem jakości powietrza. Dane liczbowe opublikowane przez Eurostat mówią jednak co innego. Jeśli chodzi o bezwzględną ilość gazów cieplarnianych emitowanych do atmosfery znajdujemy się na 23 miejscu na 27 państw. Bardziej od nas europejskie powietrze zanieczyszczają Niemcy, Brytyjczycy, Włosi i Francuzi. Jednocześnie przyglądając się liczbie ludności w krajach członkowskich Wspólnoty łatwo dostrzeżemy, że wszystkie państwa, które produkują mniej gazów niż Polska są od nas mniejsze. Wyjątkiem jest jedynie Hiszpania – ludniejsza, ale emituje mniej. Jeśli pójdziemy o krok dalej i podzielimy jedną wartość przez drugą, czyli stworzymy wskaźnik emisji gazów cieplarnianych w tonach na 1 mieszkańca, to zobaczymy, że zajmujemy 19 pozycję w całej Unii. Wytwarzamy niewiele ponad 10,5 tony gazów cieplarnianych per capita rocznie. Całkiem nieźle wypadamy również w porównaniu do średniej dla całej UE – jest ona tylko o trochę ponad 1 tonę niższa. W tym rankingu znajdują się za nami kraje takie jak Niemcy, Belgia, Dania czy Finlandia. Ponadto wypadamy lepiej od Norwegów i Islandczyków.
Wpływ emisji
Autorzy piszą też o wpływie szkodliwych gazów na krakowskie zabytki i w tym kontekście podają informację o tym, że rocznie na ich renowację wydaje się około 40 mln złotych. Zapominają jednak wspomnieć, że na niszczenie zabytków wpływa także wiele innych czynników (np. wandalizm, warunki atmosferyczne) oraz czasami po prostu wiek obiektu zmusza do jego odnowienia. Niestosownym sugerowanie, że to przez samo zanieczyszczenie taka kwota wypływa z budżetu.
Ponadto bardzo dyskusyjnie opisano wpływ na zdrowie. GW pisze, że Polacy żyją o rok mniej niż mieszkańcy krajów z lepszym powietrzem. Równie dobrze możemy stwierdzić, że żyją rok krócej niż mieszkańcy zamożniejszych krajów. I tak też jest, jeśli porównamy dane dotyczące śmierci z powodu chorób serca (przez GW przedstawiony jako jeden ze skutków zanieczyszczenia powietrza) na 100 tys. mieszkańców, to gorsze są pod tym względem tylko inne kraje byłego bloku komunistycznego, które niejednokrotnie mają mniej zanieczyszczone powietrze od nas. Wyżej stoją za to kraje Europy zachodniej, nieraz z dużo większą ilością zanieczyszczeń, ale przede wszystkim z lepszymi warunkami życia i pracy, lepszą opieką medyczną i większą świadomością obywateli w kwestii własnego zdrowia. Wydaje się, że to te czynniki mają silniejszy wpływ na długość życia niż poziom zanieczyszczeń w powietrzu.
Sens regulacji
Warto również zadać sobie pytanie o sens tych regulacji w Polsce, czyli kraju mało zamożnym. Węgiel to najtańsze paliwo i dla wielu gospodarstw domowych jedyne mieszczące się w budżecie. Owszem przytoczony w artykule Stanisław Żelichowski mówi o dopłatach do wymiany pieców oraz do paliwa. Pytanie czy polski rząd na to stać, zwłaszcza w obliczu wszystkich niedawnych cięć budżetowych. Jeśli pieniądze pochodziłyby z budżetu unijnego, to na pewno mniej zaboli, ale należy pamiętać, że my też do tego budżetu płacimy. Ponadto istotne będzie pytanie: jak skuteczne będą nowe piece? Czy w wystarczającym stopniu zmniejszą zanieczyszczenie? Czy rodziny będzie stać na wymianę pieca oraz docieplenie domu nawet przy 90% dopłacie?
Przede wszystkim mocno kontrowersyjne jest wprowadzenie dyrektywy zobowiązującej państwa członkowskie UE do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Jest to konsekwencją protokołu z Kyoto. W rzeczywistości wpływ Europy na światową emisję jest znikomy, a koszty dostosowań we Wspólnocie ogromne. Poniżej przedstawiona jest mapa krajów według ich stosunku do protokołu z Kioto.
Sygnatariusze protokołu zaznaczeni są kolorem zielonym. Jednak jasnozielony kolor oznacza kraje rozwijające się, które nie są zobowiązane do wprowadzania regulacji ograniczających emisję. Stąd wynika, że zobowiązana spośród większych obszarów jest wyłącznie Unia Europejska oraz Australia. Unia Europejska wytwarza około 10% gazów cieplarnianych w skali świata. Australia nieco ponad 1%. Stąd ograniczenie przez UE emisji o np. 20% – dla nas bardzo kosztowne, a dla świata nic nie znaczące. Stanowiłoby to jedynie 2% całej światowej emisji.
Skutki ograniczeń dla gospodarki UE mogą być jednak bardzo bolesne. Produkcja energii ze źródeł alternatywnych, wszelkie ograniczenia w produkcji lub technologie ekologiczne powodują, że produkcja jest droższa. A droższa produkcja skutkuje spadkiem konkurencyjności na globalnym rynku. Może to oznaczać, że sami sobie dokładamy kolejne kilogramy przyspieszające naszą drogę na gospodarcze dno. Można w tym miejscu zadawać pytanie o to, dlaczego Polska dopuściła do takich rozwiązań. Będą one dla nas szczególnie bolesne – innowacyjna niemiecka gospodarka ma większe szanse sobie poradzić, niż nasza – produkująca niemal wyłącznie odtwórczo. I nie możemy mówić, że nie mamy siły przebicia – Polacy są piątym najliczniejszym narodem w Unii. Oczywiście nie przekłada się to bezpośrednio na miejsce w hierarchii, ale razem z innymi krajami postkomunistycznymi oraz tymi, którym zależało na odrzuceniu protokołu stanowimy pokaźną grupę interesów. Powinniśmy więc kształtować wspólnotową politykę.
Co z tego wynika?
Projekt ograniczania emisji jest projektem czysto ideologicznym, który będzie miał znikomy wpływ na środowisko, a który jednocześnie będzie bardzo kosztowny. Będzie miał negatywny wpływ na gospodarkę oraz na gospodarstwa domowe. Według danych GUS, to do nich trafia około 17% krajowej sprzedaży węgla. Jest to więc znaczący odbiorca. Interesująca może być kwestia, czy polski rząd dokonał analizy wpływu tej regulacji. Bo ciężko znaleźć dla niej pozytywny aspekt ekonomiczny. Znacznie łatwiej jednak wnioskować, że politycy po prostu nie bronili naszej racji stanu i dość gładko przyjęli protokół jako fakt dokonany.
To chyba najbardziej spektakularny przypadek, gdy jedna z głównych politycznych sił (UE) w prosty sposób działa na przekór logice jednej z gier decyzyjnych – tzw. dylematu więźnia. Gra ta mówi, że rzeczywiście, w skali globalnej można zyskać najwięcej, gdy się współpracuje, a najmniej, gdy się tego nie robi. Jednak najwięcej korzyści indywidualnych można odnieść, gdy przeciwnik współpracuje, a gdy my tą współpracę odrzucamy. Przeciwnik ponosi wtedy największą stratę. Zrobili to np. Amerykanie. A Unia Europejska została tym „frajerem”, który podjął współpracę. Nie ma wątpliwości, że będziemy na tym najbardziej stratni. Więcej o dylemacie więźnia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Dylemat_więźnia.