Społeczeństwo punktowe

2020.04.17

Fundacja Republikańska

Punktujemy i jesteśmy punktowani już od dawna. Coraz więcej spraw zależy od różnego rodzaju rankingów. Również takich, które nas oceniają, lecz do których nie mamy dostępu.

Proszę sobie wyobrazić, że chcąc kupić bilet na samolot, dowiadujemy się o odmowie sprzedaży, ponieważ nie uzyskaliśmy odpowiedniej liczby punktów społecznych. Nie, nie chodzi o program lojalnościowy firmy, nieistotny jest w tym momencie też fakt posiadania gotówki. Po prostu ostatnio nagromadziły się mandaty, spóźniliśmy się z zapłaceniem podatku, przechodziliśmy na czerwonym świetle i zapaliliśmy papierosa na przystanku. Za każde z tych przewinień ogólnokrajowy system naliczał nam punkty, a raczej odliczał od poziomu wyjściowego i… w ten sposób pozbawiliśmy się pierwszeństwa w kolejce do samolotu. Trzeba było uważać.

Z odmową sprzedaży wybranych biletów lotniczych spotkało się już kilkanaście milionów Chińczyków, których objęły testy systemu punktacji społecznej. Trwają one od pięciu lat, a zapowiadany okres testowania dobiegnie końca w 2020 r. W przyszłym roku ma zostać w pełni wdrożony, nie dziwi więc, że budzi zainteresowanie także poza granicami Państwa Środka. „Business Insider” co kilka miesięcy publikuje materiał poświęcony temu projektowi, żywe dyskusje wzbudza on w Internecie, niedawno odniósł się doń (oczywiście krytycznie) także Mike Pence podczas jednego z wystąpień.

Kij i marchewka

Czy jednak jest coś złego w tym, że dobry i praworządny obywatel nie doświadcza ograniczeń, które spotykają tego, kto próbuje iść na skróty? Dosyć zrozumiała wydaje się analiza wykroczeń i przestępstw, czyli naruszania porządku publicznego. Zbierając mandaty drogowe czy zaliczając wpadki w przestrzeni publicznej albo spóźniając się czy zalegając z podatkami, narażamy się zawsze na konflikt z systemem, który musi jakoś trzymać w ryzach swoich obywateli czy poddanych. Konsekwencje ograniczają się jednak zwykle do dziedziny, w której doszło do naruszenia prawa lub nadużycia. Wykroczenia drogowe skutkują karą finansową i mogą prowadzić do ograniczenia prawa prowadzenia pojazdu, zaległość w składkach i podatkach – ograniczyć dostęp do pozyskania środków publicznych. Nieco szerzej podchodzi się do spraw związanych z karalnością – tu konsekwencje mogą uniemożliwić  wykonywanie niektórych zawodów.

Chińczycy postanowili jednak testować znacznie rozszerzoną wersję analizy społecznego zachowania swoich obywateli. Zbierane są dane nie tylko o naruszeniach prawa czy wiarygodności finansowej, lecz także sposobie życia. Ponieważ współczesna technologia umożliwia analizę dużych zbiorów danych, nie jest problemem sklasyfikowanie jednostki z wykorzystaniem wszelkich dostępnych informacji o niej. A zatem obok tego, czy zdarzyło jej się palić tytoń w miejscu niedozwolonym, analizie poddać można także kwoty wydawane na rozrywki, na przykład gry komputerowe lub towary luksusowe. Co więcej, możliwa jest również analiza zachowań w mediach społecznościowych, w tym także rozpowszechnianie fake newsów. Wreszcie brany jest pod uwagę sposób wydawania pieniędzy, ale też spędzania czasu – rejestrowany czas poświęcany na rozrywkę elektroniczną (gry) świadczy o produktywności obywatela. Wszystko to może podlegać ocenie skutkującej ostatecznym przyznaniem społecznej punktacji. Konsekwencje systemu punktacji społecznej będą wielorakie, opierają się jednak w głównej mierze na metodzie kija i marchewki. Z wyjściowego poziomu punktowego można awansować lub spaść, co wiąże się z profitami lub karami. Wśród już testowanych rozwiązań było na przykład wspomniane ograniczenie dostępu do biletów lotniczych w ogóle lub do podróżowania klasą biznesową, uniemożliwienie nocowania w niektórych hotelach czy zablokowanie wniosków o karty kredytowe. Pomysły sięgają jednak dalej, włącznie z uzależnieniem prędkości łącza internetowego od poziomu uzyskanych punktów społecznych. Przyspieszenie przesyłu danych traktowane jako nagroda współgra z lepszym działaniem aplikacji wyjazdowych, pierwszeństwem zakupu biletów czy preferencyjnymi warunkami kredytów. Publikacje list rankingowych obywateli także mają dwie strony – obecność na jej szczycie jest atutem użytkownika w portalu randkowym Baihe.com.

Komentatorów niepokoi zwłaszcza zasada współodpowiedzialności w pewien sposób wpisana w system. Znany jest przypadek nieprzyjęcia na uczelnię aplikanta, którego ojciec znalazł się na liście dłużników. Innym budzącym pytania i  kontrowersje elementem jest forma publikacji list obywateli – tych o obniżonej punktacji społecznej i tych o zwiększonej. Jeden z projektów wśród widocznych danych zawierał także miejsce zatrudnienia osoby. W świecie marketingu i reklamy nietrudno wyobrazić sobie konsekwencje w życiu zawodowym osoby, której zakład pracy będzie widoczny na czarnej liście.

Oczywiście, taki system daje możliwości promowania określonego przez władze stylu życia i zachowania. I znów niepokojące jest to, jak łatwo będzie go modelować i jak szybkie będą to mogły być zmiany, niezależnie od znacznie wolniejszego trybu przyswajania nowości. Poważne wątpliwości budzi też to, w jaki sposób będzie administrowany system i kto będzie miał dostęp do zebranych danych, obejmujących już teraz niemal całe życie człowieka. Zadają je sobie sami inicjatorzy pomysłu, w ciągu lat testowania systemu zmieniając nieco podejście do jego organizacji. Wydaje się, że zarzucono początkowe pomysły oparcia projektu wyłącznie na prywatnych firmach, choć ich potencjał technologiczny jest wykorzystywany do tworzenia obrazu zachowań społecznych. To przecież tacy giganci jak grupa Alibaba dysponują spersonalizowanymi wynikami sprzedaży i wyborów usług. Całość systemu została jednak poddana większej kontroli państwowego Centralnego Komitetu Wszechstronnie Pogłębionych Reform, czyli ciała wyłonionego przez politbiuro partii. Nie jest to też jeden system zawierający wszystkie informacje o jednostce, ale zespół różnych, niekoniecznie połączonych ze sobą narzędzi przeznaczonych do badania poszczególnych elementów społecznej aktywności. Podobnie, ze względu na okres testowy, nie dotyczy on całego kraju, ale w różnych modelach obowiązuje w wybranych regionach i miastach Chin, trudno więc wyrokować o jego ostatecznym kształcie.

Nie sposób również definitywnie wypowiadać się o społecznej recepcji tego projektu, ale z pewnością nie byłaby ona jednoznaczna. Ludzi Zachodu może zaskakiwać pojawiający się czasem argument, że system punktowania ma szansę zabezpieczyć interesy jednostki. Doświadczeni skutkami rewolucji kulturalnej Chińczycy często bardziej obawiają się konsekwencji bezpodstawnego oskarżenia przez donos czy plotkę niż wszechmocy systemu, który będzie oceniał ich faktyczne postępowanie. System bywa więc postrzegany raczej jako metoda weryfikacji publicznej wiarygodności niż narzędzie opresji i modelowania. Nawet angielska nazwa projektu – „Social Credit System” – dla Chińczyka będzie oznaczała raczej „system zaufania społecznego” niż system punktowania społecznego („social scoring system”), jak często pisze się o nim na Zachodzie.

Idee ponadkulturowe

Z perspektywy zachodniej można wskazywać, że już w czasach dynastii Han wprowadzono egzaminy urzędnicze, które wyłaniały klasę administrującą cesarstwem aż do przekształcenia w republikę na początku XX w. Oceniano w nich tych, którzy swoją wiedzą i zdolnościami mogli najlepiej przysłużyć się państwu. Ponieważ egzaminy obejmowały wiedzę klasyczną, znajomość literatury i myśli filozofów, a także umiejętności takie jak kaligrafia, można ocenić, że starano się wyłonić raczej osoby ukształtowane w duchu panującej kultury i tradycji niż pragmatycznie nastawionych fachowców. Był to więc pewien sposób selekcji społecznej dla chętnych do kroczenia ścieżkami kariery państwowej. Od czasu rządów dynastii Tang egzaminy urzędnicze miały istotną rolę w zarządzaniu państwem i zyskały kilkuetapową formę. Pozwoliły również na kształtowanie polityki personalnej. Gdy w VII w. tron cesarski objęła Wu, promując mocno egzaminy urzędnicze, starała się ograniczyć wpływ wojska na sprawy państwowe.

Przyglądając się Chińczykom, zapominamy najczęściej o podobnych elementach występujących w naszej kulturze. Sformalizowanie awansu społecznego wiązało się na Zachodzie ze wzrostem znaczenia biurokracji w wiekach XVIII i XIX. Słynna tabela rang Piotra I nie była tego jedynym przykładem, choć można argumentować, że podobnie jak w przypadku wcześniejszych egzaminów urzędniczych awanse biurokratyczne obejmowały tylko część społeczeństwa, żądną kariery w administracji państwowej. Już wówczas jednak pojawiały się pomysły – jakkolwiek literackie – punktacji obejmującej całe społeczeństwo. Jednym z nich była utopia „Podróż do Kalopei”, powieść Wojciecha Gutkowskiego z 1817 r., czekająca 140 lat na właściwe odkrycie. Gutkowski częściowo przewidywał, częściowo projektował, a czasem powielał pomysły wcześniej powstających utopijnych wizji. W sferze militarno-technicznej wykazał się intuicją, którą potwierdził czas (dopatrzyć się tu można czołgów czy broni maszynowej). Zakres społecznych przewidywań sięgał jeszcze dalej, bo autor widział społeczeństwo zorganizowane według stopni obywatelskich.

Wizja Gutkowskiego była pomysłem science fiction, podobnie jak ponad półtora wieku późniejsze dzieło Janusza Zajdla „Limes inferior”. Bohaterowie książki Zajdla zdają egzaminy w postaci testów na inteligencję, a ich wynik szereguje zdającego w jednej z siedmiu klas społecznych. Od zajmowanej klasy, a także wykonywanej pracy, zależy wynagrodzenie przyznawane w postaci kolorowych punktów zapisywanych na specjalnym kluczu. Różne kolory odpowiadają rodzajom nabywanych dóbr i ich jakości. Obok występującego zawsze u Zajdla pogłębionego komentarza do rzeczywistości PRL-owskiej, w której tworzył (rządząca klasa „nadzerowców”, żółte punkty aluzyjnie przypominające dostęp do dóbr luksusowych w sklepach „za żółtymi firankami”), książka okazała się niemal prorocza w kilku co najmniej aspektach. Jednym z nich było przedstawienie klucza umożliwiającego zapis punktowy dostępnych środków – co prawda w latach 80., gdy Zajdel pisał powieść, karty kredytowe już funkcjonowały, ale forma użycia klucza przypomina osiągnięcia technologiczne charakterystyczne dla XXI w. Drugim był dochód gwarantowany (idea znana, ale zyskująca szeroką popularność już po śmierci autora), tu w postaci punktów czerwonych, przyznawanych wszystkim żyjącym obywatelom Argolandu.

Od przedszkola…

Rozwiązania przypominające metody, których z niepokojem wypatrujemy w Państwie Środka, istnieją u nas jednak nie tylko w obrębie fikcji literackiej. Każdy, kto brał kredyt w banku, jest świadomy procesu oceny wiarygodności kredytowej, nazywanej popularnie scoringiem. Uwzględnia on niemałą część elementów ocenianych w pilotażowym programie Azjatów, w tym stabilność pracy i rodzaj umowy, wiek, ale i stan cywilny czy otoczenie miejsca zamieszkania. Podobnie do chińskiej idei zaufania społecznego funkcjonuje Krajowy Rejestr Długów, z którego korzystają banki przy swoich procedurach i który wystawia certyfikaty rzetelności firm.

Scoring nie dotyczy jednak tylko kredytobiorców. Jest mocno zakorzeniony w korporacyjnej kulturze pracy, przybierając tam różne formy. Niekoniecznie muszą one mieć związek ze zrozumiałą oceną wykonania usługi dokonywaną przez klienta, ale odbywają się wewnątrz firmy lub między jej pracownikami. Czasem trącą infantylizmem, tak jak w przypadku punktów i „odznak” potentata obuwniczego Zappos czy „kropek” w firmie Bridgewater, które w swojej książce „Korposzczury” przywołał Dan Lyons. Według autora system ten przypomina raczej zwyczaje przedszkolne niż poważny rozwój organizacyjny. Sęk w tym, że punktacja przedszkolna w naszych realiach nie ogranicza się do nagradzania dzieci za aktywność, lecz poszła znacznie dalej. Punkty społeczne decydują o tym, czy dane dziecko zostanie przyjęte do konkretnej placówki. Tak zwane kryteria ustawowe (np. sytuacja rodzinna) i gminne (np. odległość miejsca zamieszkania) w formie punktacji przyznawanej po dokładnej analizie sytuacji rodzinno-społecznej dziecka określają ranking przyjmowania chętnych. Można powiedzieć, że na własne życzenie rodzic przekazuje systemowi informacje o sobie i swoich najbliższych.

Punktowanie pozamerytoryczne obecne jest nie tylko na poziomie poprzedzającym obowiązek szkolny (o punktowanie merytoryczne na tym etapie byłoby raczej trudno). Nie było na razie chyba przypadków nieprzyjęcia na studia z powodu tego, że rodzic widnieje w Krajowym Rejestrze Długów. Przeżywaliśmy już za to punktowanie za pochodzenie przy rekrutacji na studia w okresie PRL, które w założeniu miało promować obecność na studiach osób o pochodzeniu robotniczym i chłopskim. W efekcie było to często narzędzie ograniczające czy utrudniające edukację wyższą kandydatom pochodzącym z rodzin inteligenckich. Podobny mechanizm dyskryminacji pozytywnej, ale o podłożu rasowym, został zastosowany na amerykańskich uczelniach. Głośna sprawa odrzuconej na tej podstawie kandydatki Abigail Fisher przeciw Uniwersytetowi w Teksasie miała dwie odsłony w latach 2013 i 2016, w efekcie dopuszczając „rasową wrażliwość” podczas procesu rekrutacyjnego uczelni.

W  naszym kraju także doczekaliśmy się elementów dyskryminacji pozytywnej w nowej odsłonie. Kilka lat temu w procesie rekrutacji na studia informatyczne Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie pierwszeństwo przyjęcia przy tej samej liczbie uzyskanych punktów przysługiwało kobietom. Opcja preferencyjna wynikała, jak zapewniano, z chęci wyrównania szans zgodnie z zasadami unijnymi, ale sam pomysł wywołał raczej negatywne reakcje opinii publicznej.

Punktoza uczelniana

Punkty w odniesieniu do uczelni nie dotyczą tylko opcji preferencyjnych. W przypadku polskich ośrodków od lat trwają nieustające próby ustandaryzowania osiągnięć naukowców w różnych dyscyplinach i dziedzinach, wypracowania grup porównawczych i ewaluacji zarówno poszczególnych naukowców, jak i całych jednostek. Działania te cechują się nieustającą zmiennością, co powoduje, że uczelnie nie są pewne, jaki rodzaj osiągnięć i w jakim stopniu będzie premiowany podczas kolejnej ewaluacji. Na najwyższym poziomie punktowane są jednostki – w ostatniej ewaluacji były to wydziały – podzielone na grupy porównawcze, w ramach których zestawia się wyniki punktowe. Ich istotną częścią składową jest dorobek naukowy w formie publikacyjnej, ale są i inne elementy, które jednak mogą się zmieniać w zależności od ewaluacji. Jak dotąd nie było dwóch okresów, w których ewaluacja przebiegałaby według tych samych metod i kryteriów. Uczelnie nie mają pewności co do tego, jaką przyjąć strategię na kolejne lata, bo szczegółowe zasady oceny podawane są do wiadomości w trakcie ocenianego okresu, bywa, że na kilka miesięcy przed raportowaniem.

Ocena nie jest sprawą bagatelną, od uzyskanej kategorii (w 2017 r. były to: A, B i C) zależy wysokość subwencji publicznej, a w najbliższej przyszłości mają też być z nią powiązane uprawnienia do nadawania stopni naukowych.

Publikacje, które stanowią istotną część oceny jednostki, również są punktowane. Także w tym przypadku trudno o jasną strategię, która utrzymałaby się przez lata. Ostatnie zestawienie czasopism opublikowane przez MNiSW zmiotło niektóre uznane dotąd czasopisma, które pozostały bez punktów, spłaszczyło punktację sporej liczby z nich i pozostawiło rozziew między punktowaniem czasopism krajowych a zagranicznych. Główną ideą jest dążenie do umiędzynarodowienia polskich periodyków przez indeksowanie w bazach danych Scopus i Web of Science. Ta sytuacja doprowadziła do zabawnych czasem loterii, w których publikowanie w mało znanym czasopiśmie o niskim progu przyjęć skutkowało nagłym nabytkiem punktowym, a przejście trudnej weryfikacji w innym pozostawiało autora bez punktów.

Punkty zdobywane przez jednostkę czy czasopismo dopełnia się przez punktowanie naukowców – i jest to chyba najbardziej złożony system, jaki istnieje w naszym kraju. Pracownicy uczelni są bowiem punktowani co najmniej w trzech różnych systemach. Zbierane punkty za publikację to jedno i do dziś nikt nie był w stanie jednoznacznie odpowiedzieć, jaki mają wpływ na awans zawodowy, podobnie jak fiaskiem zakończyły się dotychczasowe próby uwzględniania cytowań. Drugim rodzajem punktacji (najczęściej uwzględniającym ten pierwszy) jest wewnętrzny system oceny nauczyciela akademickiego, który uczelnie prowadzą co kilka lat. Poza działalnością naukową uwzględnia się tu pracę dydaktyczną i organizacyjną. Wynik analizy skutkuje oceną, nie musi ona jednak mieć wpływu na warunki zatrudnienia czy wysokość pensji. Uczelnie różnie do niej podchodzą, wyróżniający wynik nie obliguje pracodawcy do wynagrodzenia pracownika, za to niesatysfakcjonujący może ułatwić decyzję o rozstaniu z nim, choć o nim nie decyduje.

Trzecim systemem, w którym oceniani są pracownicy naukowo-dydaktyczni, są ankiety studenckie, różne na różnych uczelniach, w których uczestnicy zajęć wyrażają opinię o poszczególnych elementach prowadzenia przedmiotu.

Wszystkie te zakresy ocen istnieją obok siebie, są co najwyżej częściowo powiązane i trudno wskazać, jakie kryteria i z jaką siłą będą obowiązywały w kolejnym okresie oceniania. System punktowego oceniania w nauce wydaje się wciąż w fazie testowej, choć przynosi konkretne konsekwencje na terenie całego kraju. Nie uzyskano jak dotąd satysfakcjonujących metod oceny niemierzalnych wyników aktywności naukowej.

Jedyną pewną rzeczą w przypadku tych zabiegów jest ich nieustanna zmienność. Nie jest to zresztą cecha wyłącznie oceny uczelni, choć może widoczna tu najjaskrawiej i w największym zakresie. Inne obszary też nie są od niej wolne. System punktowy objął obowiązek doskonalenia zawodowego lekarzy, ocenianych w czteroletnich okresach rozliczeniowych. Punkty przyznawano za różne aktywności (udziały w kursach, publikacje, praktyki), przedłużano terminy, zmieniały się limity, a także sama punktacja określana w rozporządzeniach ministra. Nie jest to metoda oceny pracy lekarzy, ale narzędzie wymuszające aktywność edukacyjną.

Media społecznościowe

W epoce mediów społecznościowych rozdział między życiem zawodowym a prywatnym ulega często zatarciu i trzeba sporej uwagi, by umiejętnie wyznaczyć granicę i jej przestrzegać. Nie jest już niczym zadziwiającym, że działy HR przeglądają widoczne elementy mediów społecznościowych kandydatów do pracy (oceny CV dokonują już często nie ludzie, ale programy), redakcje mediów biorą pod uwagę treści przy tworzeniu materiałów lub doborze gości. Stało się to normą i zakłada się, że każdy użytkownik mediów społecznościowych jest świadomy takich procesów, umieszczając tam materiały. Niemniej jednak wciąż mamy tendencję do traktowania ich – zgodnie z pierwotnym założeniem – jako przestrzeni prywatnej, towarzyskiej.

Stąd jednym z bardziej szokujących rozwiązań występujących w chińskich testach od 2015 r. jest Zhima Credit (nazywany „kredytem sezamowym”), system zbierający dane do analizy wiarygodności kredytowej także na podstawie informacji obejmujących styl zachowania online oraz środowisko użytkowników znajdujących się wśród znajomych osoby badanej. Tradycyjne elementy stanowią więc jedynie część tworzonego obrazu, a profil zakupowy i media społecznościowe stają się jego istotnym czynnikiem. I znów nie jesteśmy zwykle świadomi, że istnieją już dziś w Polsce narzędzia do uwzględniania danych z  portali społecznościowych przy ocenie wiarygodności kredytowej. Banki unikają jasnych deklaracji w sprawie ich potencjalnego użycia lub zapowiadają korzystanie z takiej platformy w przyszłości.

Chociaż rozwiązania tego typu jak Zhima Credit nie weszły jeszcze w pełni do użytku ani w Chinach, ani na Zachodzie, widać oddolną tendencję do budowania strategii w odniesieniu do grupy znajomych w  mediach społecznościowych. Znane z Facebooka „łowienie” znajomych, by mieć ich jak największą liczbę, kontrastuje z zachowaniami stosowanymi na Instagramie. Tu częstym zabiegiem jest dodawanie do „obserwowanych” kont w nadziei na zwrotną akcję „obserwowania”, a następnie usunięcie takiego profilu z własnej puli „obserwowanych”. Wszystko po to, by uzyskać wysoki wskaźnik proporcji „obserwujących” do „obserwowanych”, co sprawia wrażenie popularności czy wręcz statusu celebryty lub influencera. Metodę tę stosują zarówno użytkownicy prywatni, jak i agenci prowadzący konta społecznościowe osób aktywnych w sferze publicznej.

Wizję skrajnej formy wpływu oceny w mediach społecznościowych na życie ludzkie przedstawił jeden z odcinków dystopijnego serialu „Black Mirror” pt. „Nosedive”. Bohaterowie tego zaledwie nieco futurystycznego obrazu oceniali uczestników interakcji w każdej sytuacji społecznej, zawodowej i prywatnej, co wpływało na ich status społeczny, a co za tym idzie – dostępność stanowisk pracy, dóbr luksusowych etc. Także w tym przypadku fikcja filmowa przerysowuje rozwiązania, które w pewnym zakresie już istnieją w społeczeństwach zachodnich. Wspomniany system „kropek” firmy Bridgewater polega na ocenianiu współpracowników w czasie rzeczywistym poprzez zainstalowaną na osobistych iPadach pracowników aplikację „The Dot Collector”. Szef firmy, Ray Dalio, uważa to rozwiązanie za sposób na maksymalną przejrzystość oraz promowanie prawdomówności i argumentuje swoje stanowisko własnym doświadczeniem otrzymywania ocen negatywnych od szeregowych pracowników. Oczywiście, trudno porównywać „dots” Bridgewater do sytuacji przedstawionej w serialu „Black Mirror”, jej elementem zbieżnym jest jednak ocena współpracownika na bieżąco za pomocą aplikacji.

Także ludzie nauki dorobili się swojej punktacji na portalach traktowanych jako środowiskowe media społecznościowe. Dwa najpopularniejsze – Academia.edu i Researchgate – nazywane „naukowymi facebookami”, również wprowadziły swoje systemy punktacji. W przypadku Researchgate oceniane są ilościowy dorobek materiałów zamieszczonych na portalu oraz inne czynniki, w mniejszym stopniu wpływające na przeciętną ocenę (aktywność w zadawaniu pytań i udzielaniu odpowiedzi, wpływ osób obserwujących i rekomendujących treści). Portal pokazuje ocenę sumaryczną, wyrażoną w punktach, oraz pozycję użytkownika w rozkładzie punktowym społeczności portalu. Academia.edu, która przy okazji służy jako niezła wyszukiwarka literatury naukowej zamieszczanej przez użytkowników, wprowadziła system punktacji nieco później. Naukowiec otrzymuje swoją ocenę osobistą wyrażoną w punktach. Jej wartość opiera się na ewaluacji materiałów zamieszczonych przez niego na portalu. Te zaś (poszczególne artykuły lub książki) punktowane są na podstawie rangi osób, które je rekomendowały. System, oceniając nas, uwzględnia więc „status społeczny” naukowca, który zainteresował się naszą pracą. Co więcej, liczba reakcji może skutkować okresowym przyznaniem ikonki pucharu wraz z informacją, że dana osoba znajduje się aktualnie w topowym procencie osób czytanych na portalu.

Redakcje czasopism i organizatorzy konferencji na całym świecie korzystają z obu portali, wyszukując współpracowników, a tajemnicą poliszynela jest, że pracodawcy i komisje oceniające dorobek zawodowy sięgają do treści tu zawartych. Niektóre uczelnie wydają więc polecenie swoim pracownikom, aby założyli konta na obu portalach i uzupełnili je dostępnymi publikacjami.

Chiny na Zachodzie

Niepokój związany z ostatecznym kształtem budowanego chińskiego systemu zaufania społecznego jest bez wątpienia dobrym odruchem przy świadomości, jak instytucje państwowe mogą wykorzystać dostęp do dużych zbiorów danych. Dobrze by jednak było, by to uczucie przyczyniało się też do uświadomienia sytuacji na własnym podwórku. Nie występuje u nas co prawda mechanizm utrudniania dostępu do biletów lotniczych czy kolejowych, a metody ograniczania mobilności, które wynikają z systemu punktowego (kursy reedukacyjne kierowców), nie budzą większych kontrowersji. Trzeba jednak mieć świadomość, że wiele testowanych w Chinach rozwiązań albo już istnieje na Zachodzie, albo są do tego stworzone narzędzia.

Przywykliśmy do szerokiej oceny wiarygodności kredytowej, istnieje prawdopodobieństwo jej pogłębienia o dane z mediów społecznościowych. Niektóre firmy wprowadzają metody ocen w czasie rzeczywistym przy użyciu aplikacji, pracodawcy zbierają dane z sieci dotyczące aktywności pozazawodowej, branżowe portale dokonują ewaluacji użytkowników na podstawie własnych algorytmów, co przekłada się na prestiż osoby także poza miejscem pracy. Nieostra granica między aktywnością zawodową a życiem osobistym w sieci, z dodatkiem elektronicznych sposobów wyrażenia opinii, ułatwia mentalne przygotowanie do wdrożenia innych elementów systemu. Tak jak oceniamy przejazd Uberem czy zakup na Allegro, wyrażamy też uznanie bądź dezaprobatę dla myśli, zdjęć czy aktywności znajomych. Coraz bardziej słabnie argumentacja, że w przypadku zachodnim cały proces odbywa się w rozdrobnieniu, w środowisku niezależnych mediów społecznościowych i prywatnych firm. Przypadek świata nauki pokazuje, że bywa inaczej, a nieustannie zmieniający się system skutkuje niepewnością uczelni wobec wymogów ministerstwa i niejasnością pozycji naukowca w stosunku do oczekiwań jego pracodawcy – mimo tego, że za wszystkim stoi sankcjonowany ustawą system punktowy. Punktujemy i jesteśmy punktowani już od dawna, coraz więcej spraw zależy od różnych rankingów tego typu, także takich, które nas oceniają, lecz do których nie mamy dostępu.

O autorze: Paweł F. Nowakowski – Historyk, teolog, Adiunkt w instytucie kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Współpracuje z TVP Historia jako prowadzący rozmowy telewizyjne, jest także autorem i współautorem przewodników po Santiago de compostela i Kioto

Tekst ukazał się w 31 numerze pisma „Rzeczy Wspólne”.

Ostatnie Wpisy

Czwarte morze

2024.06.28

Fundacja Republikańska

47. numer Rzeczy Wspólnych

2024.05.27

Fundacja Republikańska

Wieczór wyborczy

2024.05.27

Fundacja Republikańska

WSPIERAM FUNDACJĘ

Dołącz do dyskusji