Skoro jest tak źle, to dlaczego jest tak dobrze?

2020.12.21

Fundacja Republikańska

Zmęczenie obozu władzy po pięciu latach trudnych rządów i czterech wyczerpujących kampaniach wyborczych byłoby widoczne i bez pandemii. A ta wszelkie problemy tylko wzmocniła. Zjednoczona Prawica snuje czarne wizje, tymczasem ma w ręku talię mocnych kart. Musi tylko przemyśleć, jak ich użyć.

Upływający rok może wydawać się w oczach współczesnych katastrofalny. Wiosenny wybuch pandemii do trudności już istniejących dodał nowe, polegające nie tylko na niespodziewanym obciążeniu służb państwa oraz zahamowaniu wzrostu gospodarczego, lecz także, a właściwie przede wszystkim, na kryzysie kapitału społecznego, wcześniej ciułanego z mozołem i nie zawsze z sukcesem. Uwidacznia się on w zwiększeniu poziomu nieufności obywateli do instytucji oraz do siebie nawzajem.

Problem ten dotyka szczególnie ludzi młodych, którzy nie pamiętają nie tylko wojny czy PRL-u, lecz także poprzedniego kryzysu gospodarczego. A w przypadku najmłodszych – wręcz rządów innych niż Prawa i Sprawiedliwości. W takim przypadku trudno więc o dystans czy poczucie proporcji.

Klasa polityczna, czy też szerzej – sfera dyskursu publicznego, jeszcze to zjawisko pogłębia, z punktu widzenia przeciętnego obywatela reaguje bowiem głównie na posunięcia strony przeciwnej. Jest to szczególnie widoczne w telewizjach informacyjnych, a także mediach społecznościowych. Jedna po drugiej następują tzw. shitstorms, utwierdzając zwykłego odbiorcę w przekonaniu, że nikt nie trzyma steru, a wszystkie sprawy toczą się zupełnie żywiołowo.

W rzeczywistości – naturalnie – tak nie jest. Wszelkie sprawy podlegają najróżniejszym strategiom i zarządzaniu, lepszemu lub gorszemu. Co więcej, jeśli przyjrzeć się im bliżej, to w Polsce bardzo często mają się lepiej niż w wielu krajach zachodnich. Jednak w powszechnym mniemaniu na takie nie wyglądają.

Dlaczego tak czarno?

Na obraz inercji i postępującego za nią zniechęcenia elektoratów, komentatorów i wreszcie samych aktywistów procesu politycznego wpływa wiele czynników, ale na potrzeby niniejszej analizy warto wymienić kilka.

Po pierwsze, nasza infosfera ma zupełnie inny charakter niż jeszcze kilkanaście lat temu. Rozwój mediów społecznościowych oraz żyjących z nimi w symbiozie kanałów informacyjnych spowodował ogromny popyt na informacje i opinie oraz zmieszanie jednych z drugimi. To z kolei wymusiło coraz większy udział emocji w masie komunikatów. W dodatku postpolityka – w pewnym sensie – zatriumfowała, nawet jeśli w dyskursie publicznym mamy więcej poważnych i prawdziwych tematów niż za czasów ciepłej wody w kranie i haratania w gałę. To proste: dyktat sondaży wytwarza w klasie politycznej przymus stałego zjednywania sympatii (choć oczywiście po staremu najsilniejszy jest on w okresach kampanijnych). Dochodzi do tego czynnik powszechnego tworzenia treści – dziś ich źródłem może być dosłownie każdy użytkownik Internetu.

Nowy charakter infrastruktury medialnej tworzy więc podściółkę, która sprzyja emocjom i zastępowaniu faktów opiniami, a także rozprzestrzenianiu zamierzonych lub mimowolnych fake newsów.

Po drugie, w takich warunkach wszystkie kłopoty i problemy urastają do przytłaczających rozmiarów, a każdy z nich wydaje się ostateczny i bezalternatywny. Czy mamy do czynienia z pandemią, powołaniem azjatyckiej strefy wolnego handlu czy ze stłuczką rządowej limuzyny albo z twitterową opinią trzeciorzędnego niemieckiego polityka, wszystko w oczach rozedrganej publiczności uchodzi za dowód całkowitej zmiany. Na ogół na gorsze („zaorane”).

Na dodatek system został tak zestrojony (sam się zestroił?), że dobre wiadomości i optymistyczne opinie są kwalifikowane jako naiwne lub interesowne. Było to doskonale widoczne w czasie pierwszego lockdownu, gdy zapowiadane informacje o gospodarczej katastrofie uparcie nie chciały nadejść. Eksperci je wieszczący przesuwali więc ich nadejście o kolejne tygodnie i miesiące, aż wreszcie zaczęli je ignorować. Najlepszym przykładem są tutaj dane o bezrobociu, które wciąż jest bardzo niskie, więc po prostu zniknęło z narracji – poza rządową.

Po trzecie, o czym już była mowa, uczestnicy życia publicznego żyją w swoich bańkach, a te sprzyjają budowaniu emocji, ostatnio negatywnych. Zresztą, nie są to tylko bańki środowiskowe czy światopoglądowe, lecz także geograficzne, zawodowe czy wiekowe.

W przypadku środowisk aktywnych, takich jak członkowie partii politycznych, eksperci, komentatorzy czy kadra upolitycznionych części administracji oraz spółek Skarbu Państwa, gra jeszcze jeden czynnik – poczucie kryzysu przywództwa.

Ma on niejeden aspekt. Elektoraty i ogólnie opinia publiczna bardzo źle znoszą widoczne konflikty wewnątrz preferowanych stronnictw politycznych. Jest dość oczywiste, że mechanizm ten szkodzi szczególnie obozowi Dobrej Zmiany – bo ten jest u władzy, widzi wiele od wewnątrz i zawsze był zbudowany na silnej strategii i przywództwie prezesa. 

Innym aspektem tego kryzysu jest niejasna wizja drugiej kadencji. Można zrozumieć i wytłumaczyć jej przyczyny –dwuletnia kampania wyborcza zmuszała wszystkich jej uczestników do gry bardziej taktycznej niż strategicznej. Najważniejsze było utrzymanie poparcia, które niestety w dzisiejszych warunkach (skrótowo omówionych powyżej) nie idzie w parze z dalekowzroczną wizją.

Strategia zatem się ulotniła, pozostało bieżące zarządzanie kłopotami. Kierownictwo PiS oczywiście zdaje sobie sprawę z kosztów takiej niedoróbki, ale rozwiązanie najwyraźniej odkłada do czasu przejścia najgorszych burz. I chyba słusznie, bo w obecnych warunkach ogłaszanie nowego otwarcia zostałoby przez te burze niechybnie pochłonięte. Koszt jednak pozostaje.

W nawiązaniu do powyższego jest jeszcze jedna istotna sprawa – raz po raz zawodzi komunikacja. Problem dotyczy wszystkich stronnictw, ale i tutaj największe szkody ponosi obóz rządzący, bo to on prowadzi Polskę przez trudny czas pandemii i innych zaburzeń. Skutkiem złej komunikacji jest niezrozumienie polityk rządowych, a zatem dużo gorsza ich ocena. Daje to też pole do działania przeciwnikom. 

Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest dynamiczna sytuacja, którą próbują zarządzać politycy, na ogół młodzi i bez wielkiego doświadczenia, mający za plecami nie zawsze kompetentnych i zmotywowanych urzędników, a nad sobą – groźnych przełożonych, starszych o pokolenie albo i półtora.

Na to nakłada się wielość nieskoordynowanych ośrodków nadawczych. Ich uporządkowanie leży daleko poza możliwościami osób odpowiedzialnych za komunikację, bo jest konsekwencją i odbiciem logiki oraz układu władzy.

Sytuacja obozu rządzącego rysuje się zatem w niezbyt jasnych barwach, jednak w rzeczywistości jest ona dość korzystna. Dobra Zmiana, mierząc się z jednej strony z normalnymi problemami wynikającymi choćby z niekompetencji czy trudów wyborczych, z drugiej zaś z nieprzewidywalnymi pandemicznymi czynnikami nadzwyczajnymi, balansuje na granicy ryzyka, ma jednak jeszcze bardzo duży potencjał.

Korzystny czas (!)

To nieprawda, że czas gra na niekorzyść Prawa i Sprawiedliwości. Wprawdzie istnieją pewne czynniki, które wraz z upływem miesięcy i kwartałów czynią misję rządzenia trudniejszą, ale z większością z nich można sobie poradzić. Teraz warto wyróżnić aspekty korzystne.

Jeśli spojrzy się z dłuższej perspektywy, wówczas da się zauważyć, że największym obciążeniem dla obozu władzy były kampanie wyborcze. To wtedy dochodziło do przesileń, konfliktów, niespójności i obietnic, z których nie wszystkie były najsensowniejsze. Uznajmy, że był to nieunikniony koszt czterech z rzędu zwycięstw.

Najprawdopodobniej będziemy powoli wchodzić w czas nieco spokojniejszy, co pozwoli uporządkować sytuację i, co kluczowe, własne szeregi. Pozwoli także określić przemyślaną wizję na najbliższe lata. I tym samym usunąć istotną część czynników, które negatywnie wpływają i na notowania partii rządzącej, i na jej morale.

Oczywiście, w opinii wielu zarysowuje się perspektywa przyspieszonych wyborów. Ale – co warto odnotować – nikt znaczący się ich nie domaga. Ani nawet po cichu nie działa w tym kierunku. Inicjatywy „ulicy i zagranicy” mają na celu raczej działanie na opinię publiczną i rozchwianie ducha partii (nie tylko PiS, lecz także PO). Zresztą, są prowadzone nieudolnie, często prowadzą do przegrzania i są przeciwskuteczne.

I politycy opozycji, i sprzyjający im komentatorzy są dość zgodni w opinii, że nie czas na wybory. Opinia publiczna jest podobnego zdania – według ostatnich badań Ipsosu 62 proc. Polaków uważa, że opozycja nie jest przygotowana do rządów. 

Z kolei wewnętrzne „bunty” w obozie Zjednoczonej Prawicy mają na celu wzmocnienie pozycji buntowników i wymuszenie czegoś na Nowogrodzkiej. Niektórzy zresztą działają bardziej dalekowzrocznie – w kierunku schedy po Jarosławie Kaczyńskim. Rozłamu więc tym bardziej nie zaryzykują.

Przed nami wobec tego trzy lata bez wyborów, za nami – najgorszy rok od bardzo dawna. Brzmi to dobrze, prawda? Nie tylko dla obozu władzy.

Dobroczynne kryzysy

Mamy czas licznych kryzysów i przesileń o charakterze zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Można wymienić ich wiele: pandemia, zmiana władzy w USA, niepokoje na Wschodzie, chiński napór, koniec koniunktury gospodarczej chwilowo zamaskowany przez koronawirusowe tąpnięcie, unijne naciski federalizacyjne, weto budżetowe (i być może kontrweto), możliwy kolejny kryzys migracyjny, nasilenie wojny światopoglądowej w Polsce, Europie i za Atlantykiem, ciągły konflikt pisowsko-antypisowski, najróżniejsze potknięcia w jakiejkolwiek polityce. Do wyboru, do koloru.

O szkodach mających źródło w wyżej wymienionych pisać nie ma sensu – jest ich wiele, omówionych na wszystkie możliwe sposoby.

Dużo ciekawsze i mniej oczywiste są dobre strony kryzysów. Ograniczmy się do kilku przykładów.

Weźmy kryzys związany z wyborami w USA. Partia rządząca wzięła mocno stronę Donalda Trumpa, opozycja – Joe Bidena. W związku z tym na finiszu amerykańskiej kampanii wywiązała się u nas długa i emocjonalna dyskusja na temat możliwych konsekwencji wygranej tego drugiego. Jeśli jednak okaże się, że zmiany polityki amerykańskiej pod nową administracją będą dotyczyć głównie spraw wewnętrznych, a na zewnątrz będziemy mieli do czynienia raptem z nieco inną retoryką, to PiS na tym zyska. Okaże się bowiem, że sojusz z USA, ich wsparcie dla Trójmorza, wschodniej flanki NATO czy walka z Nord Stream 2 (a zatem powstrzymywanie mocarstwowych planów niemieckiej Unii oraz Rosji i Chin) są wartościami stałymi. A te osiągnięcia przecież idą na konto obozu Dobrej Zmiany. Opozycja ma tutaj zresztą niełatwą sytuację, bo nikt o zdrowych zmysłach nie będzie kontestował wyżej wymienionych filarów polityki zagranicznej.

Przykład polsko-węgierskiego weta – jeśli dojdzie do jakiegoś porozumienia (czyli Unia odłoży na później swoje niecne plany), to PiS wyjdzie zwycięsko z awantury. Co więcej, opozycja zostanie ze swoją praworządnością jak Himilsbach z angielskim. Oczywiście, na jakiś czas, bo zakusy federalizacyjne i cywilizacyjne na pewno się nie skończą.

Pandemia początkowo szła dobrze – jeśli można użyć takiego określenia w stosunku do jakości i społecznego odbioru prowadzenia spraw przez rząd. Później władze jakby zgubiły rytm (choć nieprawdą jest, że czas między falami został zmarnowany; gdyby tak było, tj. gdyby państwo w październiku było przygotowane tak jak w lutym, dopiero mielibyśmy prawdziwą katastrofę), a koronawirus rozprzestrzenił się na skalę, jakiej nikt nie przewidywał.

Przebieg zarazy wygląda na ustabilizowany, niebawem pojawią się szczepionki. Pandemia nie będzie trwała wiecznie. Gospodarka na razie na tle krajów europejskich radzi sobie nadspodziewanie dobrze. W przyszłym roku można spodziewać się rekordowego odbicia – chyba że trzecia fala będzie groźniejsza od drugiej. To również pole do potencjalnej chwały.

Protesty proaborcyjne już na samym początku przybrały formę barbarzyńskiej rebelii, która zresztą szybko wygasła – z powodu zbyt radykalnych postulatów, nieakceptowalnych form działania i zwykłej głupoty liderów. Nie ma kto identyfikować się z Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet, nawet jeśli początkowo sprzeciw wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego był autentyczny i przybrał dużą skalę. A opozycja – jakżeby inaczej – dała się w ten kocioł wciągnąć. Obóz rządzący wprawdzie jeszcze na tym wszystkim nie wygrał (popełnił też kilka błędów), ale nic nie stoi na przeszkodzie, by i tutaj odnieść sukces.

Opozycja marzeń

Przeszłe i przyszłe sukcesy Zjednoczonej Prawicy nie byłyby możliwe, gdyby nie nieustająca pomoc ze strony wszelkiej maści opozycji. Ta kwestia jest już tak dobrze przedyskutowana i opisana w naszej infosferze, że niełatwo tu o myśl oryginalną.

Szeroko rozumiany obóz lewicowo-liberalny nie dość, że jest skłócony, to jeszcze co rusz pojawia się w nim jakaś nowa nadzieja i nowy lider. Proces rozpoczął się jeszcze przed wyborami w 2015 r., kiedy Nowoczesna z Ryszardem Petru została okrzyknięta nową siłą zdolną nie tylko do pokonania PiS przy pierwszej okazji, lecz także do zastąpienia Platformy. Nic takiego się nie stało, a na scenie zaraz pojawiły się Komitet Obrony Demokracji oraz tzw. czarne protesty. Formacji rządzącej w 2016 r. brakowało jeszcze doświadczenia (te z lat 2005–2007 nie były zbyt użyteczne dekadę później), więc doznała pierwszego kryzysu wiary i cofnęła się nieco – co środowiska opozycyjne błędnie zinterpretowały jako sukces. Zaowocowało to wkroczeniem do akcji Obywateli RP, zaistnieniem tzw. ciamajdanu oraz – wreszcie – zjednoczeniem opozycji w wyborach europejskich, co zresztą zakończyło się wyciągnięciem z politycznej krypty PSL i SLD, upadkiem Grzegorza Schetyny i zastąpieniem jego nieudolnej ekipy jeszcze gorszą. Później pojawiły się projekty Rafała Trzaskowskiego i Szymona Hołowni, a potem nastał czas współczesny, czyli ruch pod wodzą Marty Lempart i Klementyny Suchanow. Wszystko to w sosie protestów ulicznych oraz nieustających działań za granicą i zza granicy.

Jeśli tak spojrzeć na dzieje tzw. totalnej opozycji ostatniego pięciolecia, to widzimy, że jest to głównie historia wewnętrznego konfliktu, wiecznego przesilenia i zastępowania kiepskich pomysłów i liderów jeszcze gorszymi. Jest to przy tym opozycja bardzo głośna i aktywna.

W naszej publicystyce funkcjonuje popularna, żartobliwa teza, że oni wszyscy muszą być agentami Jarosława Kaczyńskiego i stanowią dowód jego złowrogiego geniuszu. Do prawdziwych zaliczyć jej nie można, ale trzeba przyznać, że lepszego, tj. gorszego, przeciwnika trudno było sobie prezesowi wymarzyć. Nie da się go nawet porównać z dawnym Donaldem Tuskiem.

Wydaje się jednak, że Platforma i stronnictwa postkomunistyczne oraz postplatformerskie nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa w ułatwianiu PiS życia. Na fali ostatnich protestów postanowiły mianowicie… radykalnie pójść w lewo, prawdopodobnie interpretując gwałtowne zadymy oraz trendy w Internecie jako trwałą zmianę nastawienia polskiego społeczeństwa do spraw światopoglądowych i obyczajowych. W decyzji pomogły też sygnały ze zideologizowanego Zachodu.

Tak czy siak, Platforma (nie po raz pierwszy) odsuwa się od centrum, by walczyć o z grubsza 20-procentowe lewe skrzydło. Spotka się tam nie tylko z różnej maści rozdrobnioną, ale pewną siebie lewicą, lecz także chyba z PSL, które mimo centrystycznych zapędów również idzie w stronę, nazwijmy to, europejską.

Centrum zostanie bezpańskie. Zapewne wraz z postępami polaryzacji się kurczy, ale nadal jest to potężna grupa wyborców. Największą szansę na jego pozyskanie/odzyskanie ma PiS, a mniejszą – ruch Szymona Hołowni, który żeby podjąć walkę, musi najpierw powstać. Na razie jego aktywność ogranicza się do istnienia w sondażach i komentarzach internetowych jego lidera, utrzymanych w charakterystycznej konwencji. 

Decyzje potrzebne niebawem

Obóz rządzący ma przed sobą zatem całkiem dobre perspektywy – jeśli nie świetlane, to na pewno dużo lepsze niż w powszechnym mniemaniu, również jego własnych członków.

Sukces najbliższych trzech lat Zjednoczonej Prawicy i ewentualna trzecia kadencja zależą w największym stopniu od wewnętrznej spójności i konsekwencji, a w znacznie mniejszym – od czynników zewnętrznych. 

To oznacza, że kierownictwo formacji ma przed sobą większy niż normalny nawał pracy, a każdy z jego członków swoje specyficzne zadania.

Jak wykorzystać wyjściową sytuację, która jest znacznie lepsza, niż na to wygląda – to temat nie na osobny, obszerny tekst, ale na całą wielką debatę. Pewne jest, że obóz Dobrej Zmiany potrzebuje odnowionej myśli i retoryki, za którą pójdą ludzie, nowych spójnych polityk (czy przeglądu starych), częściowej wymiany kadr oraz jasnych zasad przywództwa, awansu i sukcesji. A wszystko to zakomunikowane lepiej.

I ma na to jakiś rok.

Tekst pochodzi z 35. numeru Rzeczy Wspólnych. Link do sklepu

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

…..

Ostatnie Wpisy

Czwarte morze

2024.06.28

Fundacja Republikańska

47. numer Rzeczy Wspólnych

2024.05.27

Fundacja Republikańska

Wieczór wyborczy

2024.05.27

Fundacja Republikańska

WSPIERAM FUNDACJĘ

Dołącz do dyskusji