Polsko-niemiecki spór o kształt Unii Europejskiej.
Naciski Berlina na powiązanie wypłat pieniędzy z budżetu UE z tzw. praworządnością nie wynikają z troski o przestrzeganie prawa. To raczej konsekwencja rozumienia przez Niemcy federacji jako narzędzia do podporządkowania sobie innych państw.
Silna tradycja federalizmu istnieje zarówno w Polsce, jak i w Niemczech. Na przestrzeni dziejów oba kraje osiągały swoją wielkość poprzez łączenie się z innymi organizmami państwowymi czy – może ściślej rzecz ujmując – poprzez przyłączanie ich do siebie. Tak powstało Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, Prusy (zjednoczenie kilkuset państewek i księstw niemieckich) i obecna RFN (przyłączenie NRD po upadku muru berlińskiego). Formalnie do dziś Niemcy są krajem federalnym, choć zakres niezależności poszczególnych landów jest znacznie mniejszy niż wynikałoby to z używanej terminologii czy odniesień do historii. Ograniczenie tej samodzielności wynika z jednej strony z centralizacji struktur partyjnych rządzących zarówno całym krajem, jak i poszczególnymi regionami, z drugiej zaś z konieczności sprawnego zarządzania dużym państwem, którego tradycją jest prowadzenie polityki ekspansji.
Polska myśl federacyjna narodziła się w XV w. i zakładała zjednoczenie sił Korony oraz Wielkiego Księstwa Litewskiego w celu skutecznego przeciwstawienia się zagrożeniu ze strony zakonu krzyżackiego. Gdy okazało się, że nowy organizm polityczny nie tylko spełnił swoje zadanie, ale pozwolił na powiększanie terytorium, a więc budowanie potęgi obu krajów, unia była stale zacieśniana. W ten sposób powstała Rzeczpospolita Obojga Narodów, która stała się największym państwem w Europie.
Niemcy jako przywódca
Nie będziemy szczególnie rozwijać zasad rządzenia panujących w Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka aspektów.
Samo ogłoszenie się przez Niemców jako spadkobierców Wielkiego Cesarstwa Rzymskiego nadawało nowemu organizmowi państwowemu trzy zasadnicze atrybuty. Chodzi przede wszystkim o aspiracje do przywództwa w świecie chrześcijańskim poprzez skupienie w jednym ręku władzy kościelnej i świeckiej, ponadto – uniwersalistyczny charakter nowej monarchii oraz pewną samodzielność księstw wchodzących w skład cesarstwa. Wszak cesarz był wybierany spośród książąt właśnie.
O ile dwie pierwsze kwestie stanowiły śmiertelne niebezpieczeństwo dla istnienia papiestwa oraz podmiotowości królestwa Francji, o tyle trzecią – samodzielność książąt – przeciwnicy cesarstwa wykorzystywali przeciwko niemu. Wchodząc w różne alianse oraz wpływając na wybór cesarza, Rzym i Paryż starały się – skutecznie zresztą – osłabić wewnętrznie przeciwnika.
Jedynym sposobem na umocnienie władzy cesarza było zatem ustanowienie monarchii dziedzicznej, ale – poza papieżem i Francją – sprzeciwiali się temu sami książęta niemieccy, którzy słusznie obawiali się, że tą drogą cesarz będzie chciał ustanowić władzę absolutną. Wiązałoby się to z ograniczeniem suwerennych praw książąt i margrabiów, a tego przecież nie chcieli.
Łączyć, by podporządkować
Znacznie istotniejsze dla naszych rozważań i porównań z realiami Unii Europejskiej jest zjednoczenie Niemiec w XIX w. Prusy dążyły do integracji za pomocą narzędzi ekonomicznych. Pierwszym krokiem było ustanowienie unii celnej (Zollverein) z osiemnastoma innymi państwami. Jako najsilniejszy kraj, Prusy w naturalny sposób uzyskały przywództwo, a dokładniej status hegemona w tworzonej konfederacji.
Nie ulega wątpliwości, że zadaniem unii celnej było zlikwidowanie systemów celnych i podatkowych obowiązujących w poszczególnych krajach i utworzenie jednego, scentralizowanego pod dyktando Prus. Jego autorem był Friedrich List, można powiedzieć –alter ego Adama Smitha. List uważał, że państwa za pomocą ceł powinny chronić własny przemysł przed obcą konkurencją. Przekonanie to wynikało raczej z przesłanek politycznych niż ekonomicznych. Zdaniem Lista wolny handel mógł doprowadzić do tego, że za pomocą penetracji ekonomicznej jedno państwo może niemal całkowicie uzależnić inne. Słabszy kraj, posiadając zewnętrzne polityczne atrybuty niezależności, utraci niezależność materialną oraz polityczno-ekonomiczną. W rzeczywistości zostanie więc pozbawiony siły i realnej niezawisłości.
Już wówczas narodziło się w Niemczech przekonanie, że w ten właśnie sposób powinna zostać zorganizowana cała Europa. Jako jeden organizm gospodarczy, oczywiście pod przewodnictwem Berlina. List pisał: „Ekonomiczna i polityczna jedność są jak bliźnięta; gdy urodzi się jedno, podąża za nim drugie”.
Dlatego Zollverein stało się de facto zalążkiem zjednoczenia. Proroczo brzmią dziś inne słowa Friedricha Lista: „Będziemy musieli przyzwyczaić się do cudzoziemców wierzących, że Niemcy są głównie unią celną”. Gdybyśmy zamienili słowo Niemcy na Unię Europejską, dostrzeglibyśmy, że Niemcy nigdy nie myślały o Europie ojczyzn, ale o zjednoczeniu kontynentu pod własnym przewodnictwem. Zresztą List wcale nie ukrywał, że myślał o sfederalizowaniu całego kontynentu w opozycji do dominacji angielskiej (dziś pewnie miałby na myśli Anglosasów) oraz rosyjskiej (dziś może bardziej adekwatne byłoby zagrożenie chińskie).
Zacieśnianie unii
Główny traktat o unii celnej został podpisany w 1833 r. i ustalał wspólne taryfy celne, przepisy administracyjne, proporcjonalny udział w dochodach, standaryzację narzędzi, miar, wag oraz – co najważniejsze – system monetarny. Choć Zollverein nie objął wszystkich państw niemieckich, ustanowił ich jądro. Najistotniejsze było to, że Prusy stworzyły unię według własnej koncepcji i za jej pomocą wywierały naciski na państwa członkowskie. Kolejne traktaty zacieśniały współpracę oraz rozszerzały pola wspólnej polityki.
Na uwagę zasługuje argumentacja, jaką Prusy stosowały wobec państw pozostających poza Zollverein, zachęcając je do przystąpienia. Przekonywały, że przynależność do unii jest dla nich dobra, ponieważ będąc na zewnątrz mogą tylko pasywnie obserwować bieg wypadków, a znajdując się w środku uzyskają prawo głosu. Czy to nie przypomina dzisiejszych argumentów za rezygnacją z własnej waluty i przyjęciem euro?
Ostatecznie w 1871 r. zostało utworzone Cesarstwo Niemieckie z dziedziczną dynastią Hohenzollernów i Prusami jako hegemonem. Ten status Prusy uzyskały paradoksalnie dzięki teoretycznej decentralizacji władzy. Jako największy i najsilniejszy kraj związkowy blokowały rozwiązania proponowane przez mniejsze państwa. Szantażowały nawet opuszczeniem unii, gdyby inne państewka nie przyjęły ich warunków. W kilkadziesiąt lat z ponadnarodowej organizacji, w dużej mierze o charakterze gospodarczym, Prusy stworzyły państwo znajdujące się pod ich kontrolą.
Pod pozorem decentralizacji systematycznie osłabiały instytucje centralne, na które mogły mieć wpływ mniejsze państwa związkowe. Nie oznaczało to oczywiście odejścia od zamiaru scentralizowania władzy w Berlinie. Wręcz przeciwnie, taki był cel Prus. Tyle tylko, że za pomocą niejasnych procedur i budowania strefy wpływów.
W 1871 r. na 58 głosów w Bundesracie, który rządził Cesarstwem, Prusy dysponowały zaledwie 17 głosami. Ale jak pisał niemiecki filozof prawa Heinrich Triepel: „Ta liczba może w prosty sposób zostać podniesiona – nawet do uzyskania większości – za pomocą włączenia głosów państw z pruskiej strefy wpływów albo państw, które mają szczególne stosunki z Prusami i są ich sprzymierzeńcami”.
To doświadczenie stało się częścią nie tylko niemieckiej myśli polityczno-prawnej, ale także, a może przede wszystkim, praktyki politycznej. Wprawa, z jaką Niemcy budują dziś koalicje w Unii Europejskiej i blokują niekorzystne dla siebie rozwiązania, osłabiające znaczenie unijnych instytucji i wywierające formalny i nieformalny nacisk na nieposłusznych członków Wspólnoty, wynika z doświadczenia. Model został sprawdzony półtora wieku temu. Niemcy nie muszą się tego uczyć, tylko dobierać odpowiednie narzędzia.
Doświadczenie Rzeczpospolitej
Federalizm zupełnie inaczej niż Niemcy pojmują Polacy. Po pierwsze, zupełnie inne były przyczyny łączenia dwóch organizmów państwowych w jeden. Po drugie, proces federalizacji wymagał przełamania barier narodowych, wszak w skład Rzeczpospolitej nie wchodziły – jak w Niemczech – różne księstewka, w których mówiono tym samym językiem, wyznających w większości tę samą wiarę i przywiązanych do zbliżonych wartości, a często także powiązanych rodzinnie. Proces jednoczenia Polski i Litwy polegał także na chrystianizacji Wielskiego Księstwa oraz wciąganiu go w krąg cywilizacji zachodniej. Dodatkowo przebiegał dłużej i był rozłożony na jasne do określenia etapy.
Polski model federalizmu w najbardziej uproszczonej formie polegał na kooptacji szlachty litewskiej przez polską. Profesor Andrzej Nowak nazywa to nawet „adopcją”. Oznacza to, że Polska – jako kraj stojący na wyższym poziomie kulturowym – włączyła elitę bojarów litewskich w krąg elity polskiej. Innymi słowy, rozszerzono elitę Rzeczpospolitej o najważniejsze rody litewskie. Otrzymały one prawa takie jak polskie i od tamtej pory były traktowane jak równe.
Oczywiście, z punktu widzenia polskiej szlachty, a później także naszych historyków, publicystów czy pisarzy, ten krok oznaczał awans dla Litwinów. Polska wypełniała więc misję cywilizacyjną i modernizacyjną. Wciągała swych sąsiadów i przyjaciół, a potem braci w – jak pisał w 1900 r. Jan Korwin Kochanowski – „krąg poglądów i organizacji świata zachodniego”.
Dla wielu Litwinów jednak unia z Polską, a zwłaszcza ta ostateczna zawarta w Horodle, oznaczała polonizację ich kraju i wypłukiwanie go z rodzimego dziedzictwa. To właśnie stąd wzięła się tak silna niechęć do Polaków pod koniec wieku XIX i w całym XX. Polskość oznaczała zagrożenie dla ich własnej tożsamości, której tak potrzebowali, gdy odbudowywali swoje państwo po I wojnie światowej.
Dobro wspólne
Skupmy się jednak na samej idei obywatelskości. W wieku XV, a następnie także w XVI, XVII i XVIII, polskie pojęcie obywatelskości było dla litewskiej szlachty atrakcyjne. Przywileje, wolności, pojęcie Rzeczpospolitej jako dobra wspólnego, za które wszyscy mają czuć się odpowiedzialni nie tylko nie ciążyło „adoptowanym” rodom litewskim, ale pozwoliło im znacznie się rozwinąć. Dołączyć do rodziny wielkich rodów europejskich.
Polacy nie byli przecież na Litwie kolonizatorami. Tamtejsze rody cieszyły się pełnią praw, a z ich zdaniem musieli się liczyć wielcy magnaci z Korony. To właśnie pojęcie obywatelskości i odpowiedzialności było wówczas sposobem na przełamanie barier odrębnej tożsamości. Unia horodelska łączyła szlachtę obu krajów wyznaczając im wspólny cel – dobro Rzeczpospolitej. Jednej dla wszystkich, dającej równe prawa i wymagającej takich samych poświęceń.
Wkrótce zresztą na podobnych zasadach do elity Rzeczpospolitej wchodziła szlachta ruska. I tu także pojęcie dobra wspólnego mogło przełamać bariery w postaci odmiennej tradycji, języka, religii.
W dużym uproszczeniu możemy stwierdzić, że właśnie ten republikański charakter państwa powodował bunty kozackie na Ukrainie. Szlachta nie chciała „adoptować” ich w tak wielkiej masie, ponieważ oznaczało to automatycznie przyznanie im pełnych praw. Takich samych, jakie posiadali Polacy i Litwini. Nie było żadnego wariantu pośredniego, ponieważ w Rzeczpospolitej wszyscy obywatele (wówczas oznaczało to bycie szlachcicem) byli równi.
Federalizm po polsku oznacza więc przede wszystkim wolność jednostki bez względu na jej wyznanie, tradycję czy język. Wszystkich miało łączyć dobro wspólne, jakim była Rzeczpospolita.
Różne cele
Konsekwencje tak odmiennego rozumienia federalizmu przez Polaków i Niemców powodują, że oba kraje inaczej widzą cel istnienia Unii Europejskiej. Odmiennie wyobrażają sobie także jej funkcjonowanie, panujące w niej relacje oraz drogi do jej świetności.
Doświadczenie niemieckie jest jasne: Unia Europejska została stworzona po to, by Niemcy mogły zrealizować wreszcie swoją dziejową misję, którą jest przewodzenie narodom Europy. W dużej mierze już się to zresztą udało, ale nigdy nie będzie to proces zamknięty i skończony. Droga do hegemonii politycznej wiedzie głównie przez dominację ekonomiczną. Aby to osiągnąć, Berlin będzie nadal osłabiał instytucje unijne, których zadaniem jest strzeżenie prawa wspólnotowego oraz obowiązujących zasad relacji wewnątrz UE. Najistotniejsze nie są wcale przepisy prawa, które w dużej mierze ograniczają możliwości uzyskania pozycji hegemona, ale wpływy nieformalne. Dyskretna, a częściej brutalna presja na poszczególne kraje, by nie blokowały drogi do dominacji.
W polskim porozumieniu federalizmu wszyscy siedzący przy stole są równi. Nie tylko formalnie, ale i praktycznie. Jeśli już Unia Europejska zdecydowała się nas dopuścić do swojego grona, to automatycznie powinniśmy korzystać z pełnych praw. Nie ma znaczenia pochodzenie, język, religia czy stan konta. Powinien nas łączyć wspólny cel, czyli dobro wspólne, jakim jest federacja, w tym przypadku Unia Europejska.
W tej koncepcji nikt nie ma prawa narzucać innemu systemu wartości, światopoglądu, zmuszać go do przyjęcia wspólnej waluty czy modelu funkcjonowania sądownictwa. Każdy rządzi się u siebie sam, ponieważ wyrósł z innej tradycji. Cieszymy się wolnością, a łączymy odpowiedzialnością.
Trudno o kompromis
W tej sytuacji trudno o znalezienie rozwiązania satysfakcjonującego obie strony, ponieważ koncepcje są przeciwstawne. Zgoda na pierwszą oznacza kres drugiej i na odwrót. Przez najbliższe lata możemy się więc spodziewać permanentnego sporu na linii Berlin-Warszawa. Chyba, że jeden z krajów wyprze się swojej tradycji i uzna ją za błędną. Raczej nie będą to Niemcy, gdyż ich wszystkie główne siły polityczne są zgodne co do roli, jaką powinien odgrywać Berlin w Unii Europejskiej. Jeśli więc zmiana nastąpi, to w Warszawie. W tym właśnie kontekście należy odczytywać słowa Radosława Sikorskiego, ministra spraw zagranicznych w rządzie PO-PSL, który w 2011 r. w Berlinie mówił: „Nie boję się silnych Niemiec, lecz ich bezczynności”. Po tych słowach został tam nazwany „wizjonerem”, a niemiecki politolog Kai Olaf Lang stwierdził: „Sikorski przypomina Niemcom o ich odpowiedzialności w Europie oraz o starych niemieckich cnotach, jak dążenie do pogłębienia integracji i utrzymania tradycyjnej homogenicznej formy jedności europejskiej”.
Tyle tylko, że to pogłębienie integracji i homogeniczna forma jedności europejskiej oznaczają w rzeczywistości Unię według niemieckich zasad i hegemonię Berlina.
Korzystałem z następujących książek:
Andrzej Nowak, „Historia i polityka”
John Laughland, „Zatrute źródła Unii Europejskiej”
Władysław Czapliński, Adam Galos, Wacław Korta, „Historia Niemiec”
Niall Ferguson, „Dom Rothschildów”
Autor: Mariusz Staniszewski – Absolwent nauk politycznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Kierował działem krajowym „Rzeczpospolitej”, pełnił funkcje sekretarza redakcji „Do Rzeczy” i zastępcy redaktora naczelnego „Wprost”, był redaktorem naczelnym „Rzeczy Wspólnych”. Był wiceprezesem Polskiego Radia. Prezes zarządu Techfilm sp. z o.o.