Polska i Joe Biden, czyli nec temere, nec timide.

2020.12.23

Fundacja Republikańska

Prezydentura Joe Bidena nie musi być dla naszego kraju mniej korzystna niż prezydentura Donalda Trumpa. Będzie jednak inna

Do nowego lokatora Białego Domu należy podejść zgodnie z łacińską sentencją nec temere, nec timide (bez zuchwałości, ale i bez strachu). Dobrze przy tym pamiętać, że choć ideologie i osobiste sympatie odgrywają niepoślednią rolę w polityce zagranicznej, to ustępują tam, gdzie zderzają się z twardymi interesami. Polskie interesy, zwłaszcza w obszarze bezpieczeństwa, pozostają zaś zbieżne z amerykańskimi. Ta zbieżność wciąż jest też wyraźniejsza niż w przypadku krajów starej UE. 

Możemy się spodziewać, że administracja Bidena, kładąc większy nacisk na multilateralizm, będzie próbować odbudować nadszarpnięte sojusze. Polityka wobec Rosji i Chin nie zmieni się radykalnie, kurs może być wręcz ostrzejszy. Pojawić się też mogą nowe możliwości dla naszej polityki wschodniej. Próba większego zbliżenia pomiędzy USA a Niemcami i Francją wcale nie musi jednak przynieść spodziewanych przez Bidena efektów. Możemy się za to spodziewać ochłodzenia na linii Waszyngton-Tel Awiw, nasze relacje z Izraelem nie będą więc miały takiego wpływu na relacje z USA jak poprzednio.

Cztery resety 

W wielu kluczowych kwestiach Joe Biden i jego administracja będą próbować niejako zresetować politykę Donalda Trumpa. Dotyczy to zwłaszcza zagadnień multilateralnych. Prezydent Biden już zapowiedział powrót do paryskiego porozumienia klimatycznego. Oznacza to wzrost presji na redukcję emisji dwutlenku węgla również w przypadku sojuszników USA. Z paryskim porozumieniem związany jest zaś z kolei tzw. Europejski Zielony Ład, który w Polsce postrzegany jest dość krytycznie i między innymi z tego powodu rząd wynegocjował dla naszego kraju dłuższy okres na spełnienie jego zapisów.

Kolejnym resetem może być powrót do Transpacyficznego Porozumienia Handlowego (TTP). Może też zostać odgrzany temat Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji  (TTIP) z UE. Choć w zeszłym roku z negocjacji wycofała się Komisja Europejska, to administracja Bidena zapewne podejmie próbę ich wznowienia. Wielkie porozumienia handlowe będą miały na celu głównie osłabienie gospodarczej ofensywy Chin, które w listopadzie stworzyły własne Regionalne Kompleksowe Porozumienie Gospodarcze wyłączające USA. Prezydent Trump, kładąc większy nacisk na stymulowanie rodzimej produkcji, przez protekcjonizm nie stosował tych geopolitycznych narzędzi. UE wydaje się natomiast nie do końca przekonana, czy lepszą strategią nie jest pewna neutralność wobec inicjatyw zarówno chińskich (np. Nowego Jedwabnego Szlaku i technologii 5G), jak i amerykańskich. 

Trzeci reset może dotyczyć kwestii porozumienia nuklearnego z Iranem. Czołowi przedstawiciele administracji prezydenta elekta byli bowiem zaangażowani w jego powstanie i krytykowali prezydenta Trumpa za wycofanie się z tego układu. Mowa tu przede wszystkim o nowym sekretarzu stanu Antonym Blinkenie i nowym doradcy ds. bezpieczeństwa Jake’u Sullivanie. Polska w efekcie nie powinna się zbytnio przywiązywać do deklaracji, które padły podczas warszawskiej konferencji bliskowschodniej w 2019 r. Nie musimy się jednak też przywiązywać do reakcji Izraela na naszą politykę, powrót do negocjacji z Iranem położy się bowiem cieniem na sojuszu pomiędzy Waszyngtonem a Jerozolimą bez względu na to, jak ciepło wypowiadał się o Izraelu Blinken, pochodzący przecież z wpływowej amerykańskiej żydowskiej rodziny.

Czwartym resetem będzie próba częściowego powrotu do tzw. partnerstwa w przywództwie z Berlinem oraz jego najważniejszym partnerem regionalnym, czyli Paryżem. Biden i Blinken mają opinię osób zakochanych w Europie Zachodniej. Ten drugi uczęszczał do paryskich szkół i włada nienagannym francuskim. Ciepłe słowa o odbudowywaniu sojuszy płyną zarówno z Berlina, jak i Waszyngtonu. Do tego mówi się, że w Departamencie Stanu ważną rolę ma odgrywać obecna szefowa German Marshall Fund of the USA Julianne Smith, która studiowała w Niemczech i ma opinię zdecydowanej germanofilki. Tymczasem Heiko Maas, szef niemieckiej dyplomacji, wraz z francuskim ministrem spraw zagranicznych Jeanem-Yves’em Le Drian, pisze wręcz o potrzebie nowego otwarcia w stosunkach transatlantyckich. Z tych słów może jednak wyniknąć niewiele konkretów. Prezydent Emmanuel Macron zupełnie niedawno przecież zaprezentował nową koncepcję europejskiej autonomii i budowania wspólnej architektury bezpieczeństwa z Rosją. Rosja tymczasem w kwestiach obronności stała się de facto junior partnerem Pekinu. Berlin jest znacznie ostrożniejszy od Paryża w sferze deklaracji, w praktyce jednak żadne dotychczasowe presje ze strony Waszyngtonu nie są w stanie odwieść go od realizacji Nord Stream 2. 

Nakłady na obronność to kolejna kwestia sporna, którą właśnie Julianne Smith bezlitośnie wytknęła podczas swojego zeszłorocznego pobytu w Niemczech i wizyty na konferencji American Institute for Contemporary German Studies. Jak słusznie zauważyła Smith, żądając większych nakładów europejskich sojuszników na obronność, Trump w porównaniu z administracją Obamy zmienił formę przekazu, lecz nie jego treść. Oczywiście, niemieccy decydenci rozumieją ten problem i dlatego Maas zapowiada stopniowe zwiększanie wydatków na obronność. Nie budzi to jednak zadowolenia wielu innych członków współrządzącej SPD. Nie wiadomo też, jaka koalicja rządząca utworzy się po przyszłorocznych wyborach do Bundestagu. Poza transatlantyckim jądrem CDU wszystkie inne niemieckie ugrupowania są zaś mniej lub bardziej amerykanosceptyczne. Nie dziwi w tym kontekście, że znany brytyjski analityk Hans Kundnani stwierdził, iż w pierwszym ruchu administracja Bidena spróbuje zbliżenia z Niemcami, „szybko jednak okaże się, że w kilku kluczowych kwestiach, szczególnie odnośnie do Rosji i Chin, Niemcy nie będą tak otwarte na współpracę [jak chciałby tego Biden]”.

Gołąbek Trump i jastrząb Biden?

Prezydentowi Trumpowi nie bez przyczyny zarzuca się, że nadszarpnął zaufanie do czuwających nad globalnym ładem organizacji i stawiał w wielu sprawach na amerykański izolacjonizm. Niezależnie jednak od tego, czy się to podoba jego krytykom, czy nie, ta prezydentura należała do bardziej pokojowych w ostatnich dekadach. Jako rasowy izolacjonista Trump starał się, jak mógł, unikać zwiększania amerykańskiego zaangażowania militarnego na świecie. Międzynarodową krytykę ściągnął na siebie raczej za decyzje (nie wszystkie wprowadzone w życie) o wycofaniu wojsk z Syrii, Afganistanu, północnego Iraku czy ostatnio Niemiec niż za tych wojsk używanie. Położył swój autorytet na szali, robiąc wiele, zapewne więcej, niż powinien, by znaleźć pokojowe rozwiązanie konfliktu z Koreą Północną. Zerwanie porozumienia z Iranem nie doprowadziło zaś do operacji wojskowych, nie licząc oczywiście uśmiercenia gen. Al-Sulejmaniego. Co więcej, wydaje się, że działania wobec Iranu były podyktowane raczej chęcią wzmocnienia sojuszu z Izraelem oraz Arabią Saudyjską, które za sprawą Trumpa wznowiły stosunki dyplomatyczne, niż chęcią wejścia w konflikt zbrojny. W starciu z Chinami Trump stawiał zaś raczej na narzędzia gospodarcze niż eskalację napięć militarnych. To wielki paradoks historii, że poprzednik Trumpa Barack Obama, który na jego tle jawi się zdecydowanie jako wojenny prezydent, odebrał Pokojową Nagrodę Nobla.

Wiele wskazuje też na to, że Joe Biden, idąc w ślady Baracka Obamy, będzie znacznie większym jastrzębiem niż Trump. Zarówno on, jak i jego administracja silnie akcentują międzynarodowe zobowiązania USA i moralną potrzebę obrony demokracji. Co więcej, decyzje Trumpa o wycofaniu wojsk z różnych punktów zapalnych były przez ludzi Bidena krytykowane i zapewne zostaną częściowo odwrócone. Wiele zależy oczywiście od tego, kto zostanie szefem wywiadu oraz sekretarzem obrony. Wszystko wskazuje zaś na to, że będą nimi raczej jastrzębie niż gołąbki. Sekretarzem obrony zostanie więc Lloyd Austin. To były generał, który wsławił się tym, że za prezydentury Obamy był głównodowodzącym amerykańskich wojsk w Iraku i głównym architektem ofensywy przeciw Państwu Islamskiemu. Zasiadał też w zarządzie zbrojeniowego giganta Raytheona. Austin będzie pierwszym w historii USA czarnoskórym sekretarzem obrony. Na nową szefową wywiadu została natomiast wyznaczona Avril Haines. Haines to współautorka kontrowersyjnego programu precyzyjnych zabójstw przy użyciu dronów, oskarżana jest również przez prasę o tuszowanie stosowania brutalnych metod przesłuchań wobec terrorystów. Wszystko to razem sugeruje, że Joe Biden może, tak jak Obama i Clinton, dołączyć do grona bitnych demokratycznych prezydentów. 

Polska powinna natomiast zadbać o to, aby działania Bidena prowadziły do zwiększenia poziomu naszego bezpieczeństwa. Jest ku temu potencjał. Jak słusznie zauważył na łamach „Res Publiki Nowej” znany analityk stosunków transatlantyckich Marcin Zaborowski, to administracja Obamy-Bidena podjęła decyzję o umieszczeniu w Polsce 4,4 tys. żołnierzy w ramach Europejskiej Inicjatywy Odstraszania. Prezydent Trump przy całej swojej sympatii dla Polski wcale natomiast nie wychodził naprzeciw wszystkim naszym oczekiwaniom w kwestii obronności czy budowania lokalnego partnerstwa. Duża stała baza ochrzczona nieco żartobliwie mianem Fort Trump pozostała tylko projektem. 

Biden był też zdecydowanym zwolennikiem integralności terytorialnej Ukrainy i ostrym krytykiem rozmaitych działań Władimira Putina. Wiele razy mówił o wzmocnieniu wschodniej flanki NATO. Co do Nord Stream 2, Biden już zapowiedział, że jest temu projektowi przeciwny, choć nie wspomniał jeszcze o obłożeniu niemieckich firm sankcjami, czego zwolennikiem był Trump. Wydaje się więc, że istotne z polskiego punktu widzenia jest to, aby teraz zapał do walki o demokrację, który prezentuje administracja Bidena, skierować na tory jak najbardziej zgodne z naszą polityką wschodnią. 

Biden a sprawa polska

Żeby Polska mogła zrealizować swoje cele w stosunkach z administracją złożoną z silnych, by nie powiedzieć – „siłowych” liberałów, musi jednak przede wszystkim unikać znalezienia się na ideologicznym celowniku. Bardzo niepokojąca jest w tym kontekście wypowiedź z października 2020 r., w której Biden wyraźnie zaliczył Polskę i Węgry do grona krajów o autorytarnych ciągotach. We wrześniu Biden potępił z kolei uchwały polskich samorządów wprowadzające tzw. strefy wolne od LGBT. Zdaniem prezydenta elekta na takie strefy „nie ma miejsca ani w Polsce, ani nigdzie indziej na świecie”.

Polski rząd, by dobrze współpracować z administracją, musi więc postępować roztropnie w polityce wewnętrznej, wyciszać, na ile to możliwe, wojny kulturowe, a tam, gdzie nie da się znaleźć trwałego kompromisu, unikać przynajmniej nowych zaognień. Politycy partii rządzącej nieco na wyrost widzieli poprzednio w prezydencie Trumpie sojusznika ideologicznego, który przychylniejszym niż zachód UE okiem patrzy na tożsamościowo-konserwatywną politykę wewnętrzną. Po pierwsze jednak, już za kadencji Trumpa okazała się to kalkulacja co najmniej w kilku sprawach błędna. Po drugie, kiedy już wiemy, że Joe Biden będzie nowym gospodarzem Białego Domu, należałoby z pewnością przenieść ciężar gatunkowy bilateralnych relacji z wzajemnego recenzowania polityki wewnętrznej na wzajemne budowanie polityki zagranicznej. Polscy politycy mogą bowiem z pewnością liczyć na przyjazne nastawienie Waszyngtonu do tego, co mają do powiedzenia na temat Rosji, Chin, Ukrainy czy Białorusi. Z kolei tak dobrze się zapowiadający dialog między Waszyngtonem a Berlinem i Paryżem może w tych samych kwestiach napotkać przeszkody.

Jeśli jednak w debacie transatlantyckiej zostaną obecnemu polskiemu rządowi narzucone tematy związane z progresywną polityką wartości, to znajdzie się on w niełatwym położeniu. Poza skupianiem się na kwestiach zagranicznych istnieją też oczywiście pewne ruchy wyprzedzające, które można wykonać, np. jeśli chodzi o bardziej ambitną politykę klimatyczną czy nastroje wokół kwestii praw reprodukcyjnych i LGBTIQ.

Kolejnym dobrym ruchem wyprzedzającym w kwestii obronności mogłoby być podtrzymanie naszej gotowości, by pomimo pandemii nadal nabywać amerykański sprzęt wojskowy. Podobnie podtrzymania warte jest partnerstwo energetyczne dotyczące LNG. W obu kwestiach postawa krajów zachodnioeuropejskich jest bardziej sceptyczna niż Polski. Należy się niestety spodziewać, że na czas próby resetu z Berlinem i Paryżem administracja Bidena nie będzie wykonywać żadnych nowych ruchów w kwestii tzw. Trójmorza jako narzędzia partnerstwa gospodarczego pomiędzy USA a krajami regionu. Można jednak założyć, że wspomniany reset na Zachodzie nie zakończy się pełnym sukcesem, a wtedy projekty takie jak Trójmorze mogą przeżyć swój renesans. Ogólnie, warto wykazać odrobinę strategicznej cierpliwości w stosunkach z nową administracją. W miarę jak opadać będzie kurz kampanijny, wzrośnie poziom pragmatyzmu. Może się wtedy okazać, że Joe Bidenowi bardziej opłaca się stawiać na sprawdzonych sojuszników o zbieżnych długofalowych interesach niż na ideologicznych cheerleaderów. 

Poglądy wyrażone w artykule są jedynie prywatnymi opiniami autora.

Michał Kuź – ekspert ds. stosunków międzynarodowych. Doktor nauk politycznych. Specjalizuje się w teorii polityki, politologii porównawczej i zagadnieniach transatlantyckich.

Ostatnie Wpisy

Czwarte morze

2024.06.28

Fundacja Republikańska

47. numer Rzeczy Wspólnych

2024.05.27

Fundacja Republikańska

Wieczór wyborczy

2024.05.27

Fundacja Republikańska

WSPIERAM FUNDACJĘ

Dołącz do dyskusji