Obchody na miarę możliwości (Berlina)
Dziś z oficjalną wizytą przyjeżdża do Warszawy prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier. Okazją jest 30. rocznica traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, zawartego 17 czerwca 1991 r. między Polską a Republiką Federalną Niemiec. Jeśli wierzyć „Gazecie Wyborczej” powinniśmy mu być wdzięczni, że przyjeżdża, bowiem nasi niemieccy partnerzy, którzy – jak możemy przeczytać na łamach gazety – niegdyś „nauczyli nas pisać i czytać” i pomogli nam po upadku komunizmu wrócić na łono Europy, nie mieli zbytniej ochoty na świętowanie. Zbyt wiele jest kwestii spornych na linii Warszawa-Berlin – Nord Stream 2, reparacje, dążenie Polski do atomu, no i linia ideologiczna obecnych polskich władz. A jak wiadomo nie należy stwarzać wrażenia, że popiera się prawicowych „populistów”. Obchody rocznicy, w przeciwieństwie do tych sprzed 10 lat, z okazji 20-lecia traktatu, za rządów PO-PSL, wypadną więc nad wyraz skromnie. Pan prezydent Steinmeier przybędzie na kilka godzin, nie odpowie na żadne trudne pytania, nie będzie też konsultacji międzyrządowych ani debaty ekspertów i publicystów w obecności obu prezydentów, która odbyła się jeszcze pięć lat temu, przy okazji 25-lecia, w zamku Bellevue w Berlinie. Miałam okazję w niej uczestniczyć jako panelista. W tym roku też miała się odbyć, ale nasi niemieccy partnerzy doszli do wniosku, że nie mają ochoty na przegląd mankamentów traktatu, który stanowi jeden z fundamentów relacji polsko-niemieckich. Ani braków w jego realizacji. Pytanie czy powinniśmy się tym przejmować?
Nie powinniśmy. Od chwili przejęcia rządów w Polsce przez Prawo i Sprawiedliwość relacje polsko-niemieckie, w każdym razie na poziomie politycznym, i tak stanęły w miejscu. Władze w Berlinie przyjęły postawę wyczekującą: a nuż coś się zmieni, wróci poprzedni układ, o wiele korzystniejszy i wygodniejszy dla Berlina. I tak czekają. Brak wspólnych inicjatyw, a Trójkąt Weimarski pozostaje martwy (także ze względu na rosnącą asymetrię między Francja a Niemcami). Nie pomogły apele o rozsądek, ganianie w sprawie praworządności, praw osób LGBT, źli Polacy raz za razem głosowali na PiS. Do tego asymetria między naszymi krajami się znacznie zmniejszyła, i Polaków rola mentora, którą Niemcy przyjęły w chwili podpisania traktatu w 1991 r., gdy ta asymetria była olbrzymia, zaczyna uwierać. Niemcy nie potrafią jednak z niej wyjść i znaleźć do Polski inne, nowe podejście. „Kicz pojednania” cechujący polsko-niemieckie relacje w latach 90 XX wieku się dawno zużył. Tak więc polsko-niemiecki statek dryfuje bez kierunku. Wymiana handlowa kręci się sama, współpraca transgraniczna też, i to są dwie rzeczy, wyrosłe z traktatu, które należy uznać za udane. Jesteśmy też partnerami w UE i NATO, a Niemcy miały spory udział w naszym sukcesie gospodarczym, co trzeba uznać. Tego, czego Berlin nie chce nam jednak dać to prawdziwą podmiotowość w stosunkach politycznych. Asymetria jest wciąż zbyt duża, zresztą podobne pretensje do Berlina zgłaszają też Grecy, Włosi czy Francuzi. Niemcy już tak mają, że lubią wychowywać słabszych, wystarczy przypomnieć sobie słowa pani kanclerz Angeli Merkel skierowane do Greków: „bądźcie jak szwabska gospodyni”. Nad niczym „moralne mocarstwo” zza Odry tak bardzo nie ubolewa niż nad tym, że nie wszyscy są tacy jak one.
Jeśli więc Niemcy nie chcą rozmawiać o traktacie, pozostawiając to naukowcom – odbędzie się z okazji rocznicy kilkudniowa konferencja ekspertów w Warszawie – to niech im będzie. Rozumiem, że nie jest przyjemne wysłuchiwanie (uzasadnionych) pretensji o brak realizacji założeń traktatu dotyczących mniejszości narodowych, szczególnie mniejszości polskiej w Niemczech, której Berlin wtedy nie chciał uznać i pewnie nigdy nie uzna. Nauczanie języka polskiego w Niemczech dla dzieci Polonii tak samo kuleje, choć gwarantuje je traktat. Berlin wskazuje na odpowiedzialność landów, i problem pozostaje nierozwiązany. Reparacje w ogóle nie znalazły się w traktacie, a dziś – argumentuje Berlin – jest już za późno na dyskusje o nich. Także zwrot zrabowanych dóbr kultury Polsce, wpisany w traktat, idzie jak krew z nosa. Nie wspominając o projektach związanych z wojną i okupacją, szczególnie tym poświęconym polskim robotnikom przymusowym.
Milej byłoby posłuchać zawodowych „rozumiejących Niemcy” z Polski mówiących o tym jak jest fajnie, przyjaźnie i różowo. Tymczasem Niemcy nas w 1991 r. ograli. Helmut Kohl, wielki kanclerz Zjednoczenia, był przeciwny m.in. przywróceniu Polakom przedwojennego statusu mniejszości narodowej. W negocjacjach grał więc traktatem granicznym, zawartym w listopadzie 1990 r. i zwlekał z jego ratyfikacją. To stawiało Polskę pod ścianą, która zgodziła się w konsekwencji na wiele ustępstw. Traktat dobrosąsiedzki miał być w późniejszych latach uzupełniany, poprawiany, aktualizowany. Minęło już 30 lat i niewiele z tego widać.
„Gazeta Wyborcza” twierdzi, że relacje polsko-niemieckie są złe, bo w Polsce trwa antyniemiecka nagonka. Tak nie jest. Są mniej lub bardziej udane działania polskiego rządu, czasem koniunkturalne i ukierunkowane na rynek wewnętrzny. Takie zagrywki zdarzają się także innym rządom, choćby francuskiemu, by przypomnieć aferę o przeniesienie fabryki pralko-suszarek Whirlpool z francuskiego Amiens do Polski. Prawda jest taka, że Berlin nie jest zainteresowany poprawą oraz intensyfikacją bilateralnych stosunków. Dyskusja o pomniku dla Polskich ofiar wojny w Berlinie była nad wyraz żenująca. Okazało się, że nie zasługujemy na niego, bo mamy niewłaściwy rząd, a poza tym „moda na pomniki dawno minęła”. Zamiast tego powstanie coś w rodzaju „miejsca pamięci i spotkań z Polską”, by „zredukować luki w wiedzy obu społeczeństw”. Ciekawe jakie luki w wiedzy mają zdaniem Niemców Polacy? Dowiemy się tego zapewne niebawem.
Biorąc pod uwagę niechęć Niemców do podjęcia dyskusji na trudne tematy, a na tym polega dialog, może rzeczywiście dobrze, że obchody rocznicy 30-lecia traktatu o dobrym sąsiedztwie wypadną tak skromnie. Tak chociaż wiernie oddadzą obecny stosunek Berlina do Warszawy.
Aleksandra Rybińska – Politolog. Absolwentka Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu. Dziennikarz portalu wPolityce.Pl i tygodnika „Sieci”, członek zarządu Fundacji Macieja Rybińskiego i zarządu głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (SDP). Wcześniej pracowała m.in. dla takich tytułów jak „Rzeczpospolita”, „Uważam Rze”, „Gazeta Polska Codziennie”,„Welt am Sonntag” i „Der Tagesspiegel”.