Książce na ratunek
Książce na ratunek
Koronawirus jest zabójczy dla organizmów słabszych, chorych, o obniżonym poziomie odporności. Zasada powyższa dotyczy także poszczególnych sektorów gospodarki. Szczególnie zagrożone w czasie pandemii są branże walczące w ostatnich latach o przetrwanie. Niewątpliwie do takich należy rynek książki.
Idąc dalej tą analogią – w biznesie wydawniczym najgorzej się mają pisarze. Nie autorzy kryminałów i thrillerów erotycznych, ale twórcy ambitnej literatury. To oni, zwłaszcza w dłuższej perspektywie, odczują skutki pandemii. I to dla nich w pierwszej kolejności podawana jest w tej chwili finansowa kroplówka. Kiedyś jednak trzeba będzie ją odłączyć. Świadomość tego jest powszechna, stąd wyraźnie przyspieszyła prowadzona nie od dziś, równolegle w różnych krajach, debata nad ratowaniem książki. Albowiem – mówiąc kolokwialnie – wkrótce nie będzie już co na tym rynku zbierać.
Jest bardzo prawdopodobne, że bez działań nadzwyczajnych, bez interwencji państw i rządów, bardzo wiele księgarń, zamkniętych w czasie pandemii już nigdy nie zostanie otwarta. Zagrożone są mniejsze wydawnictwa, które odłożyły lub odwołały premiery wielu tytułów. Pisarze stracili poważne źródło dochodów jakim są spotkania publiczne, prelekcje i wykłady. W wielu krajach to one stanowiły stałe źródło utrzymania dla twórców. Mamy niewątpliwie do czynienia z efektem domina.
W przypadku Polski sytuacja jest szczególnie trudna. Po pierwsze, nasz rynek książki jest słabszy, bardziej rozdrobniony, przez co bardziej narażony na „infekcję”. Działa na nim ponad 300 wydawnictw, przy stosunkowo niewielkiej skali czytelnictwa i o połowę niższej wartości (ok. USD 1.1 mld, podczas gdy w Hiszpanii to USD 2.8 mld). Po drugie – mamy specyficzny model dystrybucji, głownie poprzez księgarnie w galeriach handlowych, a ograniczenia spowodowane covid-19 dotyczyły tylko i wyłącznie punktów sprzedaży zlokalizowanych w większych obiektach handlowych powyżej 2000 m2. Przychody w takich obiektach spadły więc na wiele tygodni do zera.
Europejska i Międzynarodowa Federacja Księgarzy (EIBF) zaapelowała do rządów na całym świecie, aby „pamiętały o znaczeniu książek w naszym społeczeństwie, zapewniły wsparcie, w tym pomoc finansową”. Podobny apel do prezydenta i premiera RP wystosowali przedstawiciele środowiska ludzi książki – pisarze, wydawcy, księgarze, stowarzyszenia i organizacje, proponując zarazem konkretne działania ratunkowe.
Małe jest piękne
Książka jest dobrem szczególnym, stanowi wyjątkową wartość dla rozwoju kulturalnego i edukacyjnego społeczeństwa, a księgarnia to miejsce służące nie tylko do zamawiania i nabywania książek, ale instytucja kultury. Księgarnie powinny konkurować nie cenami, ale dodatkową jakością – lokalizacją, obsługą, fachową poradą, dawać możliwość nabycia wydanej nawet w niewielkim nakładzie książki. We Francji przyjęto założenie, że w każdej miejscowości powinna znajdować się przynajmniej jedna „stacjonarna” księgarnia.
Francuzi nie zatrzymali się w pół drogi i zareagowali również na ekspansję międzynarodowych platform internetowych przejmujących (dzięki dumpingowi) kontrolę nad sprzedażą książek. W 2014 r. zaimplementowano regulację, zwaną Ustawą Przeciw Amazonowi (La Loi Anm-Amazon), która określa, że sklepy internetowe nie mogą wysyłać książki bez doliczenia kosztów transportu, zaś ewentualna zniżka na taką usługę ma zamknąć się w ogólnym dopuszczalnym rabacie do 5%.
Polska takiej ochrony prawnej dotąd nie potrzebowała, bo większość wydawnictw i dystrybutorów książki to podmioty prowadzone lub założone przez polskich przedsiębiorców, niewielki był też dotąd udział międzynarodowych sklepów internetowych. Słaba obecność wielkich grup wydawniczych i dużych zagranicznych dystrybutorów to też nasza specyfika. W Europie rynkiem książki – od producenta do czytelnika – rządzą wielcy: Hiszpania (Grupo Planeta), Włochy (Mondadori), Francja (Hachette), Szwecja (Bonnier). Ale przez dekady do takiej struktury dostosowane zostało prawo.
Tak się jednak składa, że akurat w 2020 roku i do nas wkracza Amazon. Już zarejestrował swój oddział w Warszawie. Choć ruch ten był od dawna planowany, to internetowy potentat wchodzi na rynek bardzo osłabiony wirusem i pozbawiony systemowej ochrony. Nietrudno przewidzieć jakie będą tego skutki. Należy się spodziewać ogromnych kłopotów małych wydawnictw i księgarń. Zmieni się też struktura sprzedaży, wzmocnieniu ulegną wszystkie niekorzystne (dla jakości rynku) zjawiska.
Na pozór oferta się poszerzy, bo tysiące tytułów będzie dostępnych na kliknięcie. W rzeczywistości zwiększy się udział najbardziej popularnych autorów. Inne kraje już to przećwiczyły. Udział bestsellerów w całości konsumpcji treści (tzw. blockbusters) z roku na rok rośnie. Przy cyfrowym marketingu rządzą i dzielą algorytmy, które w efekcie mogą raczej zawężać niż rozszerzać zainteresowania. Reasumując: pandemia wzmacnia i tak nierówne szanse na rynku książki. Małe jest piękne… ale pod warunkiem, że się o nie dba.
Efekt synergii
Jeszcze nie wiemy, na ile powszechna kwarantanna i nasze „udomowienie” wpłynęły na wzrost czytelnictwa. Na razie Biblioteka Narodowa opublikowała dane za 2019 rok. Są dwie wiadomości, dobra i zła. Dobra – o 2% wzrosła liczba osób deklarujących przeczytanie przynajmniej jednej książki. Zła, nadal jest to zaledwie 39% respondentów, o wiele mniej niż np. w Niemczech, Szwecji czy Francji.
Prawdopodobnie na to delikatne odbicie mógł wpłynąć „efekt Tokarczuk”, bo nasza noblistka znalazła się w trójce najchętniej czytanych autorów. Czy w 2020 zanotujemy „efekt pandemii”? Jest to wielce prawdopodobne, biorąc pod uwagę deklaracje czytelniczego nawrócenia składane w mediach społecznościowych. Ostrożnością napawa co prawda już rejestrowane tąpnięcie w branży księgarskiej i wydawniczej. Z drugiej strony coraz więcej osób kupuje książki on-line lub czyta je w wersji cyfrowej. A najważniejsza jest motywacja klienta. Jeśli będzie wzrastać popyt, nie ma się co martwić o podaż. Tak, czy inaczej, raczej nie prędko sprawdzą się kasandryczne przepowiednie wyrażone w głośnym eseju Jacka Dukaja „Po piśmie”. Paradoksalnie, masowe i kompulsywne oglądanie seriali w czasie pandemii wzmacnia przecież głód słowa.
Jak wynika z najnowszego raportu Biblioteki Narodowej, trwałe zatrzymanie spadku czytelnictwa, a nawet pierwszy od 2014 roku zauważalny wzrost, jest w pewnej mierze wynikiem podsycania zainteresowań książkami przez ich ekranizacje, seriale czy gry komputerowe. Nie chodzi tylko o fenomen „Wiedźmina”. Synergia pop-kultury i książki zaczyna przynosić owoce obu stronom. Jest już trwałym obyczajem, że nie tylko po sukcesie jakiejś powieści natychmiast powstaje jej ekranizacja, czy gra, ale na odwrót – popularny serial szybko staje się dostępny w wersji książkowej.
Po raz pierwszy od 2012 roku listę autorów książek, najczęściej wymienianych przez Polaków, otwiera aż trzech pisarzy współczesnych, wygrywających pod względem popularności z Sienkiewiczem, który zawsze króluje w zestawieniu dzięki uczniom szkół średnich. To Remigiusz Mróz, Olga Tokarczuk i… Stephen King. Szkoda, że nie Sapkowski, ale to zapewne nieunikniony skutek globalizacji kultury, z której zresztą korzysta też autor „Wiedźmina”, otwierając listy bestsellerów „Spiegla” czy „New York Timesa”. Nie da się ukryć, że dzięki serialowi wyprodukowanemu przez Netfliksa.
Nie ma się też co dziwić, że wśród naszych czytelników króluje dziś (jak podaje raport BN) literatura kryminalna i sensacyjna, a zwłaszcza thriller psychologiczny. Malkontentów można pocieszyć wysoką poczytnością polskich autorów – Katarzyny Bondy, Marka Krajewskiego, Joanny Chmielewskiej i przede wszystkim Remigiusza Mroza. Niestety, stałe miejsce w wyborach lekturowych dorosłych Polaków zyskał romans erotyczny, który do powszechnego obiegu czytelniczego wprowadziła w 2012 roku brytyjska autorka E.L. James cyklem rozpoczętym powieścią „Pięćdziesiąt twarzy Greya”.
Ale i tu można z dumą powiedzieć, że Polak, a ściślej Polka potrafi! Debiut Blanki Lipińskiej – „365 dni” szybko zamienił się w trylogię („Ten dzień”, „Kolejne 365 dni”) i błyskawicznie odsunął w cień powieści E.L. James. Abstrahując od wartości literackiej – fenomen popularności tego typu pisarstwa w dobie wszechobecnej pornografii, to także przyczynek do tezy o wyższości książki nad „bezpośrednim transferem emocji”.
Jesteś tym, co czytasz
Oczywiście ani wątpliwej jakości dzieła Blanki Lipińskiej, ani ambitne seriale Netflixa, ani nawet powieści pisane on-line przez pisarzy celebrytów nie sprawią, że młodzież sięgnie po książkę. A to od millenialsów i dorastającego już kolejnego pokolenia zależy jej przyszłość. W tym kontekście warto docenić kampanie społeczne takie jak ta, organizowana przez Instytut Książki: „Mała książka – wielki człowiek”, dzięki której od 2017 roku do przedszkolaków trafiło 1 175 000 książek. I nie ma się co śmiać, bo nic tak do czytelnictwa dobrze nie nastraja, jak rytuał codziennego głośnego czytania dzieciom. Zaś obecna sytuacja wydaje się wręcz idealna, by taki domowy obyczaj wprowadzić. Rynek książki dziecięcej wygląda fenomenalnie, jest w czym wybierać. Kto nie wierzy, niech zacznie śledzić bloga Emki Kowalskiej lub jej co środowe rekomendacje w telewizyjnym „Pytaniu na śniadanie”.
Tzw. czytanie dialogowe, czyli zapraszające dziecko do interakcji, jest nie tylko sympatyczne, ale też buduje u malucha fundamenty stabilności emocjonalnej i kompetencje społeczne, utrwala głębokie powiązanie pozytywnych skojarzeń z relacją z drugim człowiekiem, co także stanowi niezbędny fundament późniejszych umiejętności interpersonalnych.
Może pandemia zmieni także niekorzystny trend w debacie publicznej poświęconej lekturom szkolnym. Dominuje w niej niestety przekonanie, że uczniowie podstawówki nie są w stanie przeczytać obowiązkowo więcej niż dwie – trzy książki rocznie. Rząd PiS jest zaś niemiłosiernie krytykowany za fakt, że wprowadzając reformę programową chce ów dogmat obalić. Nie jest doceniana rola czytelnictwa w kształceniu ogólnym, nie tylko humanistycznym. Brak wciąż zrozumienia – mimo wielu dowodów, zawartych także w międzynarodowych raportach OECD – dla dość oczywistej prawdy, że kapitał kulturowy budowany dzięki czytaniu książek ma decydujący wpływ na późniejszą karierę życiową. Wnioski z raportu Reading for Change (OECD PISA), opracowanego na podstawie badań ponad 250 tys. piętnastolatków z 32 krajów wskazują, że jeśli nastolatek dużo czyta, to ten fakt będzie miał większy wpływ na sukces edukacyjny niż jego pochodzenie społeczne. Mało tego, dowiedziono, że jeśli nauczymy dziecko czytania dla przyjemności, to czytając, samo nadrobi nawet teoretycznie nieusuwalne braki kompetencyjne.
W tym kontekście co najmniej dyskusyjny wydaje się zawarty w raporcie BN argument o niewielkim przełożeniu czytania książek w dorosłym życiu na powodzenie na rynku pracy. Otóż coraz więcej pracodawców w toku rekrutacji interesuje się nie tyle zaświadczeniami ukończonych kursów, co lekturami kandydata. Zgodnie ze starą mądrością: jesteś tym, co czytasz. Każdy nauczyciel potwierdzi też, że uczeń „oczytany”, da sobie w szkole i w życiu radę, nawet jeśli nie będzie mistrzem świata w wypełnianiu testów.
Fundusz awaryjny
Trzeba przyznać, że w Europie mamy do czynienia z wysypem inicjatyw na rzecz wsparcia rynku książki. W Wielkiej Brytanii Stowarzyszenie Księgarzy wprowadziło pakiet specjalnych środków dla członków i przekazało 30 000 funtów na rzecz organizacji Book Trade Charity. W Austrii uruchomiono fundusz awaryjny dla niezależnych pisarzy – milion euro na pokrycie kosztów odwołanych odczytów i innych wydarzeń w marcu i kwietniu 2020 roku. Autorzy mogą składać wnioski do 2000 euro i otrzymać bezzwrotną pomoc w mniej niż trzy dni po złożeniu wniosku. Podobne fundusze uruchomiono w Danii i Norwegii. Twórcy chwalą fakt, że pieniądze wypłacane są z tytułu odszkodowania za utracone wpływy, a nie socjalnego wsparcia. Chodzi bowiem o straty z powodu odwołanych imprez, odczytów, targów książki, warsztatów, zajęć dydaktycznych, wykładów oraz innych działań publiczno-kontaktowych.
W Polsce pojawiła się (wspomniana już na wstępie) wspólna inicjatywa wydawców, twórców i miłośników książki, w dużej mierze przywołująca już istniejące propozycje. Takie jak projekt „Ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego”, która stwarza ramy prawne dla stabilnego bytu twórców. To nie tylko gwarancja ubezpieczenia społecznego ale sprawnego wspierania pisarzy w sytuacjach nadzwyczajnych.
Ciekawym (choć kontrowersyjnym) pomysłem jest także interwencyjny zakup książek i rozdysponowanie ich pomiędzy biblioteki i najbiedniejszych czytelników, co pomogłoby rynkowi, wzmocniło pozycję bibliotek oraz przyczyniło się do rozwoju czytelnictwa.
Czytamy mniej niż inne nacje, za to ostatnio o książkach wiele się mówi i pisze. To dobry znak, bo książka potrzebuje promocji. Stąd ostatni postulat środowiska – sfinansowanie wielkiej medialnej kampanii na rzecz czytelnictwa książek oraz dotacje celowe dla organizatorów ważnych targów, festiwali literackich i wydarzeń czytelniczych, które nie mogą się w tym roku odbyć.
Autor: Piotr Legutko.
Ukończył studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był m.in.: redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”, publicystą „Gościa Niedzielnego” i kierownikiem krakowskiego oddziału tygodnika. Pełnił również rolę dyrektora TVP3 Kraków, a od 2017 roku jest dyrektorem TVP Historia. Redaktor Naczelny Kwartalnika „Rzeczy Wspólne”.