Konserwatyści nie mogą oddać pola
Najważniejsze wyzwania prawicy to modernizacja gospodarki i wygranie nasilającej się wojny kulturowej. Oba procesy muszą być realizowane w niesprzyjającym otoczeniu zewnętrznym i wewnętrznym.
Artykuł pochodzi z pisma RZECZY WSPÓLNE #31 (3/2019)
Pierwsza kadencja rządów PiS pokazała jaskrawo, jakie są atuty i ograniczenia tej formacji. Oczywiście, wysoki wzrost gospodarczy, skokowe podniesienie zamożności obywateli, niskie bezrobocie, niespotykane do tej pory transfery socjalne skutkujące ograniczeniem ubóstwa, skuteczna walka z mafiami wyłudzającymi podatki, uszczelnienie systemu fiskalnego, redukcja zadłużenia czy aktywna polityka bezpieczeństwa nie pozostawiają wątpliwości, że ostatnie cztery lata należy uznać za udane dla Polaków i polskiego państwa. Wyrwały też obywateli oraz dużą część klasy politycznej z przekonania, że państwo jest niesterowalne. Że właściwie nie ma znaczenia, kto rządzi, bo i tak zawsze będzie tak samo. Że ważniejsze jest, jak politycy wyglądają, a nie kim są.
Rządy Zjednoczonej Prawicy zmieniły paradygmaty władzy, jej cele i odpowiedzialność. To – miejmy nadzieję – na zawsze przeformatowało naszą politykę. Wprowadziło do niej nową wartość – odpowiedzialność za słowo. Jednocześnie jednak nieudana reforma sądownictwa, ciągle dość niski poziom inwestycji, skutki europejskiej polityki klimatycznej, permanentny konflikt z instytucjami europejskimi, ochłodzenie relacji z najsilniejszymi państwami UE – zwłaszcza z Francją i Niemcami – a przede wszystkim zabójczy konflikt wewnętrzny są dowodami na to, że także w przyszłości prawica nie będzie miała komfortu w dokonywaniu fundamentalnych reform, które poprawiłyby kondycję państwa. Będzie zmuszona do działania w stanie ciągnącego się kryzysu.
Dla obecnych instytucji europejskich, unijnej biurokracji, lewicowych elit rządzących w Brukseli i większości stolic na Starym Kontynencie konserwatywna prawica starająca się wzmocnić państwo narodowe jest nie tylko zagrożeniem. Jest wręcz zarazą, która grozi epidemią. Jeśli podobnymi ideami zostaną zarażone inne mniejsze kraje Unii Europejskiej, wówczas dominacja mocarstw przestanie być oczywista. A przecież one są przekonane, że Wspólnotę stworzyły dla siebie, a instytucje unijne mają służyć realizowaniu ich własnej polityki. Każdego, kto próbuje ten proces zakłócać, uznają za przeciwnika.
Więcej zaufania
Uzyskanie w wyborach ponad 43,5 proc. głosów przez obóz Zjednoczonej Prawicy jest sukcesem trudnym do przecenienia. Nawet jeżeli wcześniejsze sondaże obudziły większe oczekiwania, to PiS nie tylko udowodnił, że dominuje na scenie politycznej, lecz także – a może przede wszystkim – uaktywnił duże grupy społeczne i sprawił, iż polityka ma dla nich znaczenie. Nie jest tylko telewizyjnym show, ale przekłada się na ich życie, świat wartości i aspiracje. To zdecydowanie nowa jakość w polskim życiu społecznym, ponieważ wcześniej wybory parlamentarne były w dużej mierze rytuałem. Powodowały co prawda wymianę kadr i przez cztery lata na ekranach telewizorów pojawiały się inne twarze, ale kierunek polityki był w gruncie rzeczy ten sam. Szczególnie od wejścia Polski do Unii Europejskiej.
Zmiana, która dokonała się przez ostatnie cztery lata, dotyczy więc nie tylko kwestii socjalnych, lecz także przełożenia wielkiej polityki na funkcjonowanie wspólnoty jako całości i każdego jej członka z osobna. Program polityczny przestał być jak oferta ubezpieczenia na życie, czyli niby gwarantował poprawienie losu obywateli, ale miał tyle wyłączeń i zastrzeżeń, że rozliczenie polityków było bardzo trudne lub wręcz niemożliwe. W tym sensie miniona kadencja zwiększyła wiarygodność polityki jako takiej. Słowa wypowiedziane z mównicy czy na wiecu przestały być jedynie elementem PR lub poetycką przenośnią, ale należało je odbierać dosłownie. To właśnie tak rozumiana wiarygodność stała się głównym atutem Prawa i Sprawiedliwości w walce wyborczej. Sprawowanie władzy w ten sposób nie tylko powoduje, że działalność polityczna nabiera walorów odpowiedzialności, lecz także stawia politykom wyższe wymagania. Wielu liderów opozycji jeszcze tego nie zrozumiało i próbowało przelicytować obietnicami socjalnymi partię rządzącą. Okazało się to nieskuteczne, ponieważ trywialność intencji dostrzegali nawet najbardziej naiwni.
Kapitał ten jest trudny do przecenienia, ponieważ daje dziś prawicy zdecydowaną przewagę nad innymi partiami. Zwłaszcza tymi, które już rządziły. Jeśli w nowej kadencji Zjednoczona Prawica tego nie roztrwoni, to nie tylko będzie mogła mieć nadzieję na zwycięstwo w kolejnych wyborach, lecz także – co ważniejsze – uzyska zdolność do przeprowadzania niepopularnych reform. Jeśli będzie w stanie wiarygodnie je wytłumaczyć, to obywatele mogą uznać ich zasadność. Kluczem do sukcesu jest tu zaufanie. To jednak roślina bardzo delikatna, niepielęgnowana usycha. Aby kwitła, nie wystarczy tylko spełnianie składanych obietnic. Polityka musi być realizowana według bardziej przemyślanego i spójnego planu. Opinia publiczna nie może być zaskakiwana nagłymi rozwiązaniami, które generują niespodziewany kryzys.
Pozytywnym przykładem z poprzedniej kadencji może być likwidacja gimnazjów. Społeczeństwo od początku było informowane, w jaki sposób operacja zostanie Przeprowadzona. Było oczywiste, że zmiana na tak wielką skalę będzie się wiązała z chaosem, ale reforma nie tylko nie spowodowała spadku poparcia.. Chwilowe zamieszanie spotkało się z takim zrozumieniem wyborców, że w sporze z nauczycielami sympatia ogółu była bardziej po stronie rządzących.
Więcej inwestycji
Zaufanie do rządzących ma także kluczowe znaczenie przy podejmowaniu decyzji o inwestycjach. Przedsiębiorcy w znacznie większym stopniu niż elity akademickie czy celebryci kierują się rozsądkiem niż ideologią. Dynamiczny wzrost gospodarczy i ciągle wysokie prognozy na przyszłość powinny zachęcać do inwestowania. Jednak zapowiedź skokowego wzrostu płacy minimalnej oraz likwidacji trzydziestokrotności składek ZUS wprowadziła poważny niepokój w środowisku biznesowym. Być może to właśnie zdecydowało o mniejszych rozmiarach sukcesu. Dlatego konieczne wydają się wypracowanie większej stabilizacji i upraszczanie przepisów.
Przykładem może być Szwecja, gdzie przez kilkadziesiąt lat rządziła socjaldemokracja. Partia ta skutecznie zaspokajała potrzeby zarówno pracowników, jak i pracodawców. Co prawda daniny przez lata były tam bardzo wysokie, ale za to proste przepisy ułatwiały prowadzenie przedsiębiorstwa. Rozliczanie podatków nie pochłaniało dziesiątków czy nawet setek godzin. Najistotniejszą kwestią była jednak stabilizacja. Przepisy zmieniały się rzadko, co pozwalało dobrze planować inwestycje i rozwój przedsiębiorstw. Tego rodzaju uspokojenia potrzebują dziś polscy przedsiębiorcy.
Druga kadencja musi być skupiona na umożliwieniu im rozwoju, ponieważ Polska znalazła się w wyjątkowej sytuacji. Z jednej strony pełzający kryzys w strefie euro prędzej czy później odbije się na kondycji polskiej gospodarki, z drugiej rywalizacja po stronie opozycji spowoduje wzrost emocji i wzmożoną konkurencję w przypadku rozwiązań socjalnych. Rządzący mogą tu być pozytywnym kontrastem. Stosunkowo długi okres bez wyborów pozwala prawicy na przygotowanie rozwiązań przemyślanych i dających długofalowe skutki.
Obóz Dobrej Zmiany musi udowodnić przedsiębiorcom, że traktuje ich jak partnerów i jest gotów usuwać przeszkody, które utrudniają polskim firmom rozwój. Na rynku zarówno wewnętrznym, jak i zagranicznym.
Więcej demokracji
W ostatnich czterech latach Polska stała się przedmiotem bezprecedensowego ataku ze strony instytucji europejskich. Debaty na temat praworządności, skargi składane przeciwko rządowi w Warszawie przez Komisję Europejską, rozprawy i orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, powtarzane jak mantra zarzuty łamania zasad praworządności sprawiły, że przez wielu nasz kraj był porównywany do Putinowskiej Rosji.
Obsesje lewicowych i liberalnych elit UE spowodowały, że Polska była wypychana na margines życia politycznego Wspólnoty. Jej rolę próbowano sprowadzić do złego ucznia siedzącego w oślej ławce. Za tym poszła fala obraźliwych artykułów w europejskiej i amerykańskiej prasie przypisujących obecnej władzy zapędy autorytarne czy nawet faszyzujące. Polska prawica jest często nazywana „nacjonalistyczną”, „populistyczną”, a nawet „narodowosocjalistyczną”.
Nie sposób oczywiście polemizować ze wszystkimi artykułami i opiniami wyrażanymi w prasie, dlatego Polska potrzebuje nowego otwarcia w Unii Europejskiej. Hasłem powinna być demokratyzacja życia politycznego w unijnych instytucjach. Obecnie najważniejsze agendy Wspólnoty nie mają żadnego mandatu demokratycznego i są wyjęte spod demokratycznej kontroli. To sprawia, że w swoich działaniach nie muszą liczyć się z opiniami obywateli Unii, a – co gorsza – uzurpują sobie większą władzę niż demokratycznie wybrane rządy poszczególnych państw.
Reforma demokratyczna UE jest więc ważna nie tylko z powodu konieczności powiązania władzy jej instytucji z odpowiedzialnością, lecz także dlatego, że siła sprawcza nie może przesuwać się ze stolic poszczególnych krajów w kierunku Brukseli. Rządy państw narodowych nie mogą być klientami ani petentami Komisji Europejskiej. Zadaniem KE nie powinno być ingerowanie w politykę poszczególnych państw ani arbitralna ocena rządów, ale realizowanie ustaleń tych rządów.
Rozpoczynająca się właśnie druga kadencja PiS będzie miała kluczowe znaczenie dla przyszłego kształtu Unii Europejskiej, ponieważ Wspólnotę opuszcza Wielka Brytania, która starała się hamować zapędy KE do przejęcia roli superrządu, a Berlin, Paryż czy Haga będą mocniej naciskać na uzyskanie instrumentów do wywierania politycznej presji na słabsze państwa. Wzmocnienie kontroli społecznej w samym sercu UE powinno spowodować, że instytucje brukselskie przestałyby służyć tylko wąskiej grupie państw.
Wyzwanie jest oczywiście bardzo poważne, ale dzisiejsza Polska udowodniła, że stać ją na wielkie projekty i planowanie zmian o znaczeniu regionalnym. Przykładem może być mozolnie, ale systematycznie budowany projekt Trójmorza. Konsekwencja, którą wykazują się tutaj polskie władze, jest zaskakująca nawet dla polityków nieprzychylnych projektowi. Jeśli więc polska dyplomacja będzie projektować reformowanie Unii z podobną determinacją, to sukces może przyjść w perspektywie kilku następnych lat.
Więcej tożsamości
Możemy być pewni, że pojawienie się w parlamencie agresywnej lewicy spowoduje nasilenie walki z polską tradycją. Szczególnie z postrzeganiem historii przez obóz konserwatywny. Pierwsze oznaki pojawiły się niemal natychmiast po wyborach. W rocznicę zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty stwierdził, że zbrodni tej nie należy wiązać z komunizmem. Kilka dni później lider partii Razem Adrian Zandberg wiwatował z powodu likwidacji w Białymstoku ulicy mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”.
To nie są przypadki. Lewica doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jej marginalizacja w ostatnich kilkunastu latach wynika z przegranej bitwy o tożsamość. Dla większości Polaków słowa „zbrodnie” i „komunizm” są niemal synonimami. I słusznie, ponieważ ten okrutny ustrój został w naszym kraju ustanowiony siłą, nigdy nie cieszył się realnym poparciem społecznym i by funkcjonować przez blisko pół wieku, musiał być oparty na terrorze. Rządy komunistów w Polsce – rosyjskich i polskich – pochłonęły setki tysięcy ofiar.
Coś, co dziś wydaje się oczywiste, za kilka lat nie musi już jednak takie być. Lewica wyciągnęła wnioski z operacji socjotechnicznej, którą Niemcy przeprowadziły po drugiej wojnie światowej, odłączając zbrodnie od narodu i przypisując je bliżej nieokreślonym nazistom. Tą samą drogą idzie dziś lewica. Zrównuje katów z ofiarami, nazywając żołnierzy wyklętych „zabójcami Polaków” czy po prostu „bandytami”. Z kolei komunistycznych oprawców przemianowuje na kryminalistów, którzy nie mieli nic wspólnego z ówczesną władzą. To oczywiste kłamstwo, ponieważ komuniści nie tylko wiele razy korzystali z usług zwykłych bandytów, lecz także tworzyli komanda śmierci. Do takiego właśnie należeli zabójcy ks. Jerzego Popiełuszki.
Wymazywanie z pamięci wspólnoty tych, którzy walczyli z komunistami, jest najlepszym dla lewicy sposobem na odzyskanie pola. Kult żołnierzy wyklętych jest przecież dla niej zabójczy, bo jeśli oni są uznani za bohaterów, to ich przeciwnicy musieli być zdrajcami i kanaliami. Rachunek jest tu bardzo jednoznaczny.
W tej sytuacji prawicę czeka jeszcze jedna batalia o historię, choć wydawało się, że została już ostatecznie wygrana. Nie będzie miała ona jedynie na celu ustanowienia, czy może raczej utrwalenia, panteonu bohaterów, ale raczej włączenie ich do polskiego kodu genetycznego. Utożsamienie ich ofiary, odwagi i determinacji z polskością jako taką. Aby rtm. Pilecki był tak oczywistym filarem wspólnoty jak Kazimierz Wielki, Jan III Sobieski czy Tadeusz Kościuszko. To spowoduje automatyczne wyrzucenie na margines historii zbrodniarzy spod czerwonego sztandaru.
Relatywizowanie historii ostatnich 80 lat – szczególnie okupacji niemieckiej i sowieckiej – jest dziś dla lewicy jedynym chyba sposobem na włączenie się do dyskusji o tożsamości. Stąd wzięło się przypisywanie Polakom masowych zbrodni przeciwko Żydom, powszechnego udziału w pogromach po drugiej wojnie i żerowania na żydowskich ofiarach. Zakwestionowanie bohaterskiej w przeważającej większości postawy Polaków w czasie okupacji jest w pewnym sensie kontynuacją propagandy Stalina, który uzasadniał ograniczenie suwerenności naszego kraju koniecznością poskromienia powszechnie panującego tu antysemityzmu. A więc niezdolnością do samodzielnego sprawowania rządów przez Polaków.
Lewica stara się utożsamić patriotyzm z nacjonalizmem, ksenofobią, rasizmem i wreszcie bandytyzmem, by zakwestionować pozytywne cechy wspólnoty. Dumę chce zastąpić wstydem, na który antidotum jest oddanie się pod oświecony brukselski protektorat. Walka o ugruntowanie tożsamości narodowej wspartej na panteonie bohaterów zamordowanych i zamęczonych przez komunistów nie będzie wcale zadaniem łatwym. Widać dziś, że musi być to proces rozłożony na wiele lat i realizowany konsekwentnie. W parze z włączeniem tych postaci do popkultury musi iść proces utrwalania prawdy historycznej popartej głębokimi badaniami naukowymi, publikacjami, filmami, przedstawieniami multimedialnymi itp. Słowem – kulturą wysoką i popkulturą.
Więcej wspólnoty
Jak wspomniałem wcześniej, transfery społeczne ostatnich czterech lat zaktywizowały duże grupy społeczne.
Ostatnie wybory pokazały, że uznały one, iż udział w wyborach ma sens, ponieważ przekłada się na ich własne życie. Dziś nie wiemy jednak, czy ich poparcie polega tylko na klientyzmie i będzie zależeć od otrzymywania kolejnych świadczeń w przyszłości, czy jest początkiem budowania silnej wspólnoty opartej także na wartościach. Dziś zwornikiem jest idea solidaryzmu, czyli dbałości wspólnoty o tych, którzy radzili sobie gorzej, i wyciągnięcie ich z pętli ubóstwa. Jednak w przyszłości elementów cementujących wspólnotę musi być więcej – wiara, wartość rodziny, uznanie wspólnoty z pokoleniami minionymi i przyszłymi czy wreszcie doświadczenia – wspaniałe i te mniej chwalebne – z przeszłości. Czyli wszystko to, co dziś negują lewicowe elity – ciągłość i wynikająca z tego duma.
Takie rozumienie wspólnoty stoi w sprzeczności z jej pojmowaniem rynkowym – takim, w którym z tożsamości wybieramy tylko to, co dla nas miłe i sympatyczne, a resztę odrzucamy. Taki kulturowy synkretyzm, jaki obserwujemy wśród środowisk liberalnych i lewicowych – nie tylko w Polsce zresztą – musi w efekcie prowadzić do zaniku tożsamości, a więc także więzi wspólnotowych. O ile można uznać, że taki jest cel lewicy, która usiłuje przeobrazić obecne społeczeństwo, a może raczej zastąpić obecne innym, pozbawionym więzi opartych na przywiązaniu do religii, tradycji i poczuciu ciągłości międzypokoleniowej, o tyle zadaniem prawicy jest nie tylko hamowanie tego procesu, lecz także jego odwrócenie.
W posttotalitarnym społeczeństwie, w którym jeszcze 30 lat temu władza dążyła do maksymalnego zatomizowania społeczeństwa, budowanie nowych, silnych więzi nie jest łatwe. W społeczeństwach wolnych od doświadczeń totalitarnych ostoją więzi międzyludzkich były różnego rodzaju stowarzyszenia, które umożliwiały ludziom realizowanie własnych pragnień, pomysłów czy dążeń. W Polsce, podobnie jak w innych państwach postkomunistycznych, tego rodzaju aktywność jest znacznie słabsza. Z jednej strony wynika to z niższego poziomu życia, a więc konieczności przeznaczania większej ilości czasu na zapewnienie bytu, z drugiej z postrzegania aktywności non profit jako czegoś podejrzanego.
Zadaniem prawicy musi więc być wspieranie oddolnych inicjatyw, które za cel obierają sobie samodoskonalenie, kultywowanie tradycji, rozwijanie nauki, sportu, poznawanie historii itp. Co więcej, zadaniem szeroko rozumianego obozu konserwatywnego jest wyszukiwanie i wspieranie lokalnych liderów, którym tradycyjne wartości są bliskie. Nie musi to oznaczać od razu angażowania ich w działalność polityczną, ale raczej docenienie ich zaangażowania w życie społeczne.
Skupianie wokół idei konserwatywnych osób rozpoznawalnych i wiarygodnych w mniejszych środowiskach z jednej strony zapewni budowanie bazy społecznej, z drugiej zwiększa wiarygodność całej prawicy, z trzeciej – być może najważniejszej – zapewni w przyszłości dopływ nowych, kreatywnych ludzi do polityki.
Więcej wartości
Część polskich konserwatystów – zwłaszcza pragnący widzieć w polskiej prawicy odbicie amerykańskich republikanów – uważa, że najistotniejsza jest wierność idei nieskrępowanego, wolnego rynku, absolutnej swobody jednostki i państwa jako stróża nocnego. Jednak prawdziwa batalia między lewicą a prawicą – także w USA – rozgrywa się dziś na poziomie wartości, semantyki i norm społecznych.
Dzisiejsza lewica – podobnie jak kiedyś marksistowska – stara się zmieniać znaczenie słów. Małżeństwo przestałoby być dla niej związkiem mężczyzny i kobiety, ale stałoby się po prostu kontraktem dwojga ludzi, także tej samej płci. Rodzina nie jest tożsama z ojcem, matką oraz ich potomstwem. Rodzice mogą być tej samej płci, a dzieci można adoptować lub zapłacić za metodę in vitro.
Wolność słowa i związana z tym odpowiedzialność zostaje zastąpiona mową nienawiści, co w rzeczywistości oznacza wykluczanie z publicznej dyskusji osób o innych poglądach niż lewicowe.
Naród nie jest wspólnotą ludzi o tej samej kulturze, tradycji, mieszkających na określonym obszarze i mówiących wspólnym językiem, ale staje się ograniczeniem wolności jednostki, przyczyną nacjonalizmu i ksenofobii.
Tolerancja nie polega już na tym, że większość akceptuje mniejszość pod warunkiem wszakże, iż ta ostatnia przestrzega ustanowionych wcześniej zasad. Dziś tolerancja ma oznaczać akceptację, a nawet afirmację wszystkiego, nawet tego, co ohydne, deprawujące, demoralizujące i destrukcyjne, ponieważ tego wymaga lewicowe poczucie wolności.
Inteligencja nie jest warstwą, której zadaniem jest dbanie o dobro wspólnoty i przestrzeganie najwyższych standardów, ale staje się oligarchią gardzącą resztą społeczeństwa i uważającą, że zasady jej nie obowiązują.
Zadaniem prawicy jest dziś powstrzymanie wrogiego przejęcia przez lewicę sfery wartości i zastąpienia jej pseudowartościami. Konserwatyści nie mogą na tym polu pozostawić jedynie Kościoła katolickiego. Konieczna jest mobilizacja – społeczna, naukowa, edukacyjna, semantyczna – która nie pozwoli na zaszczucie i wyalienowanie ludzi o poglądach tradycyjnych. Ofensywa liberalnej lewicy sprawia, że poglądy konserwatywne są postrzegane jako gorsze, obciachowe czy prymitywne. Progresywizm staje się tożsamy z przynależnością do warstwy wyższej.
Dowartościowanie konserwatystów jest dziś jednym z najważniejszych zadań prawicy. Tylko w ten sposób nie zostanie ona zepchnięta do defensywy.
Więcej aspiracji
Przez ostatnie 30 lat Polacy mieli okazję udowodnić, że są narodem pracowitym, przedsiębiorczym i innowacyjnym. Cud gospodarczy, którego jesteśmy dziś świadkami, nie jest przypadkiem i budzi podziw w najodleglejszych zakątkach świata. Nasz kraj jest często podawany jako przykład udanej transformacji i wyjątkowego sukcesu. Wzrost zamożności polskich rodzin spowodował polepszenie nastrojów, ale dziś prawica stoi przed kolejnym wyzwaniem – musi przygotować społeczeństwo do skoku cywilizacyjnego.
Wyższy poziom życia rozbudził aspiracje. Odpowiedzią na to musi być reforma edukacji. Nie tylko powinna ona zapewnić dzieciom wszechstronny rozwój, lecz także musi być zdolna do wyłapywania i kształcenia na wysokim poziomie uczniów szczególnie zdolnych. Od poziomu polskiej edukacji i nauki zależy to, czy będziemy zdolni do przeformatowania gospodarki oraz struktur państwa.
Polacy bardzo ściśle wiążą sukces edukacyjny z sukcesem osobistym. Dobre wykształcenie trafnie jest utożsamiane z zapewnieniem sobie dobrego i dostatniego życia. Dlatego rodzice przykładają tak ogromną wagę do zdobywania wiedzy przez swoje dzieci. Na zajęcia dodatkowe z języków obcych, korepetycje czy dokształcanie wydają ogromne pieniądze. Traktują to oczywiście jako inwestycję, ale przez to dostrzegają ułomność i dysfunkcjonalność polskiej szkoły.
Sprostanie wyzwaniu polegającemu na przeformatowaniu edukacji będzie musiało oznaczać konflikt ze środowiskiem nauczycieli, zwłaszcza z ich związkami nastawionymi na zachowanie status quo. To – obok reformy służby zdrowia – najtrudniejsza misja prawicy w najbliższych czterech latach. Realna reforma, która nie może ograniczyć się do podwyższania zarobków nauczycieli, może odbić się na poparciu społecznym, czyli postawić pod znakiem zapytania kolejny sukces wyborczy. Aby więc taką zmianę przeprowadzić, potrzebne są zdecydowane działania w pierwszym roku rządów, by efekty były widoczne przed kolejnymi wyborami.
Zdecydowane zwycięstwo wyborcze PiS nie oznacza wcale, że polska prawica ma zagwarantowany wzrost popularności przez najbliższe kilkanaście lat oraz że znalazła uniwersalny klucz do serc i umysłów polskich wyborców. Trzeba pamiętać, że na 30 lat transformacji prawica sprawuje rządy przez niecałe siedem. To znaczy, że przez trzy czwarte istnienia III RP Polską rządzili lewica i liberałowie. To musiało wytworzyć sieć powiązań, wykształcić schematy zachowań i zbudować całą siatkę pojęciową, które stanowią zaplecze opozycji. Obecna kadencja może być kluczowa dla ich przełamania. Pod jednym jednak warunkiem – prawica nie może oddawać pola.
RZECZY WSPÓLNE • PISMO REPUBLIKAŃSKIE #31 (3/2019)
Mariusz Staniszewski –
Absolwent nauk politycznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Kierował działem krajowym „Rzeczpospolitej”, pełnił funkcje sekretarza redakcji „Do Rzeczy” i zastępcy redaktora naczelnego „Wprost”, był redaktorem naczelnym „Rzeczy Wspólnych”. Był wiceprezesem Polskiego Radia. Prezes zarządu Techfilm sp. z o.o.