Czytelnictwo w dobie pandemii

2020.06.08

Fundacja Republikańska

EFEKT PANDEMII

Jeszcze nie wiemy, na ile powszechna kwarantanna i nasze „udomowienie” wpłynęły na wzrost czytelnictwa. Na razie Biblioteka Narodowa opublikowała dane za 2019 rok. Są dwie wiadomości – dobra i zła. Dobra – o 2 proc. wzrosła liczba osób deklarujących przeczytanie przynajmniej jednej książki. Zła – nadal jest to zaledwie 39 proc. respondentów, o wiele mniej niż np. w Niemczech, Szwecji czy we Francji.

Prawdopodobnie na to delikatne odbicie mógł wpłynąć „efekt Tokarczuk”, bo nasza noblistka znalazła się w trójce najchętniej czytanych autorów. Czy w 2020 roku zanotujemy „efekt pandemii”? Jest to wielce prawdopodobne, biorąc pod uwagę deklaracje czytelniczego nawrócenia składane w mediach społecznościowych. Co prawda ostrożnością napawa już rejestrowane tąpnięcie w branży księgarskiej i wydawniczej, jednak coraz więcej osób kupuje książki online lub czyta je w wersji cyfrowej. Najważniejsza jest jednak motywacja klienta. Jeśli popyt będzie rósł, to nie ma się co martwić o podaż. Tak czy inaczej, raczej nieprędko sprawdzą się kasandryczne przepowiednie wyrażone w głośnym eseju Jacka Dukaja „Po piśmie”. Paradoksalnie, masowe i kompulsywne oglądanie seriali w czasie pandemii wzmacnia przecież głód słowa.

Pożytki z lektury

Opinie specjalistów praktycznie ze wszystkich dziedzin zajmujących się naszym zdrowiem są zgodne: książka ma właściwości lecznicze, regularne czytanie jest nie mniej istotne dla naszego dobrostanu niż ruch na świeżym powietrzu. Pedagodzy dorzucają cały zestaw korzyści związanych z samokształceniem. Jest też nie mniej istotna „prowizja” związana z kwestią bezpieczeństwa komunikacyjnego. Zabawny mem krążący po sieci tak zachęca do lektury: „Książka nie przechowuje żadnych danych na Twój temat, nie posiada oprogramowania szpiegującego, nie zostawia «ciasteczek» i nie odciąga uwagi reklamami”. Święta prawda. Książka to ekologiczny rezerwat w pełnym niepokoju, odartym z prywatności cyfrowym świecie.

Wróćmy jednak do zdrowia. Czytanie rozwiązuje problemy z koncentracją, zaburzoną przez nadmiar bodźców, którymi jesteśmy bombardowani (a to niewątpliwie choroba współczesnej cywilizacji), obniża zbyt wysoki w czasach pandemii poziom stresu (bardziej nawet niż spacer w parku!), spowalnia bicie serca, no i poprawia pamięć. Lecznicze walory książek są dziś wyjątkowo niedoceniane, a przecież jedna dobra powieść jest skuteczniejsza niż cała torba parafarmaceutyków.

Czytanie rozwija wyobraźnię, pobudza aktywność, pozwala wyrwać się ze stanu hipnozy, w który wprawia nas oglądanie programu informacyjnego, filmu, a zwłaszcza kolejnego odcinka serialu. Książka otwiera nas na dalekie lądy, inne cywilizacje, wspaniałych ludzi, których nigdy nie będzie nam dane poznać, pozwala żyć równolegle w kilku epokach, lepiej rozumieć naszych przodków, a przede wszystkim to, kim jesteśmy. Wojciech Stanisławski, recenzent i krytyk literacki, zauważa, że im dłużej trwać będą obowiązujące dziś rygory, tym chętniej w wyobraźni będziemy wyrywać się do świata, również za pomocą książek, i smakować to, co Anglicy określają mianem „armchair adventure”, przygody doświadczanej z fotela.

Nie tylko „Dżuma”

Pierwsza rzecz, która zwróciła powszechną uwagę obserwatorów w czasach pandemii, dotyczy doboru lektur. W wielu krajach na top listę bestsellerów Amazona wskoczyła „Dżuma” Alberta Camusa, opowiadająca o fikcyjnej epidemii tej choroby w algierskim Oranie w 1940 roku. A kto pogooglował jeszcze pięć minut, trafił na „Dziennik roku zarazy” Daniela Defoe – zauważa Wojciech Stanisławski. Jego zdaniem oba strzały są jednak chybione. „Dżuma” pozostaje wielką prozą, a „Dziennik…” wartościowym świadectwem. Obie książki są jednak mocno zakorzenione w czasie i miejscu, opisują, przy całej metaforyczności Camusa, epidemię inną, konkretną i bardziej śmiertelną od naszej. Zdaniem krytyka, szukając świadectw, które trafniej opisałyby nasze lęki ostatniego miesiąca, trzeba będzie sięgnąć głębiej. Może nawet do najgorszych doświadczeń europejskiego XX wieku, czyli Zagłady i stalinizmu.

W Polsce ogromne zainteresowanie budzi także powieść „Oczy ciemności” Deana Koontza, opisująca epidemię morderczego wirusa z Wuhan. Oczywiście nie jest to pozycja z gatunku non-fiction, lecz klasyczna beletrystyka. Dystrybutorzy zwracają jednak uwagę, że akurat teraz takie książki jak choćby „Miłość w czasach zarazy” Gabriela Garcíi Márqueza i właśnie „Dżuma” wyszły poza szkolny krąg czytelniczy.  

Jest jednak i druga prawidłowość, równie silna – ucieczka od tej tematyki. Wirus obecny jest we wszystkich programach informacyjnych, książki dają nam więc szansę nie tylko na przeniesienie się w inne światy, lecz także na zmianę języka i nastroju. Regularne badania czytelnictwa prowadzone na zamówienie Biblioteki Narodowej pokazują zarówno statystyki, jak i zmieniające się motywacje. Za sprawą przemian w dziedzinie technologii książki nie są już dziś jedynym źródłem wiedzy. Dostarczają raczej przyjemności, stymulują i relaksują. Rzeczywiście, nikt nie sięga już po encyklopedystów w epoce Wikipedii.

Na zarazę… kryminał

Zapewne żadną niespodzianką nie jest informacja z raportu Biblioteki Narodowej, że – choćby z wyżej wymienionych powodów – najchętniej czytamy książki w domu, gdy nic nas od lektury nie odrywa. Jeśli nie robimy tego zawodowo, to chcemy się lekturą delektować, pozwolić się wciągnąć w intrygę, znaleźć z autorem wspólny język. A to jest możliwe tylko, gdy mamy więcej czasu dla siebie. Nadzwyczajna sytuacja, w której znalazła się cała nasza cywilizacja, powinna zatem sprzyjać renesansowi książki. Oczywiście, długie godziny spędzamy teraz w sieci, ale choćby z tego powodu bardziej niż zazwyczaj potrzebujemy odpoczynku od świata cyfrowego. A czasem i od domowników.

Bardzo ciekawa i wcale nie oczywista jest relacja książki i Internetu. Po pierwsze, nie są to światy alternatywne. E-wydania książek sprzedają się w tych miesiącach rewelacyjnie, analitycy z Pew Research Center twierdzą zaś, że tzw. millenialsi, czyli pokolenie urodzone na przełomie wieków, czytają więcej niż ich starsi koledzy. Po drugie, sieć odgrywa dziś ogromną rolę w promowaniu autorów i dystrybucji książek, także tych dawno już wycofanych z tradycyjnej sprzedaży. Daje im nowe życie. Po trzecie, użytkownicy sieci mają do książek inny stosunek niż internetowi giganci, którzy najchętniej już teraz by nas przenieśli w rzeczywistość bezpośredniego przekazu emocjonalnego, o której pisze Jacek Dukaj (jako kolejnej „po piśmie” fazie naszej cywilizacji). Po czwarte wreszcie, to właśnie w świecie cyfrowym dzieją się dziś niezwykłe rzeczy – książki piszą się „na żywo”, jako swoista forma terapii na czas pandemii. Dodajmy: terapii zarówno autorów, jak i czytelników.

Wojciech Chmielarz, autor takich bestsellerów jak „Żmijowisko” czy „Rana”, zapowiedział, że swoją najnowszą książkę będzie udostępniał na swoim profilu na Facebooku po kawałku. Podobną drogę wybrał Krzysztof Koziołek, który powieść „Chiński wirus” pisze w odcinkach, publikując ją na Facebooku. W przestrzeni cyfrowej swoistego eksperymentu podjęli się także Szczepan Twardoch i Łukasz Orbitowski. Wspólnie tworzą online kryminał, który będzie nosił tytuł „Na zarazę Zarazek”. Jego głównym bohaterem jest detektyw, Zdzisław Zarazek, do którego przychodzi klientka z nietypowym zleceniem… Inicjatywa ma cel charytatywny, będzie służyć wsparciu ludzi walczących z koronawirusem, ale przecież jest też promocją czytelnictwa.

Efekt synergii

Jak wynika z najnowszego raportu Biblioteki Narodowej, trwałe zatrzymanie spadku czytelnictwa, a nawet pierwszy od 2014 roku zauważalny jego wzrost, jest w pewnej mierze wynikiem podsycania zainteresowań książkami przez ich ekranizacje, seriale czy gry komputerowe. Nie chodzi tylko o fenomen „Wiedźmina”. Synergia popkultury i książki zaczyna przynosić owoce obu stronom. Jest już trwałym obyczajem, że nie tylko po sukcesie jakiejś powieści natychmiast powstaje jej ekranizacja czy gra na jej podstawie, lecz także na odwrót – popularny serial szybko staje się dostępny w wersji książkowej.

Po raz pierwszy od 2012 roku listę autorów książek najczęściej wymienianych przez Polaków otwiera aż trzech pisarzy współczesnych, wygrywających pod względem popularności z Sienkiewiczem, który zawsze króluje w zestawieniu dzięki uczniom szkół średnich. To Remigiusz Mróz, Olga Tokarczuk i… Stephen King. Szkoda, że nie Sapkowski, ale to zapewne nieunikniony skutek globalizacji kultury, z której zresztą korzysta też autor „Wiedźmina”, otwierając listy bestsellerów „Spiegla” czy „New York Timesa”. Nie da się ukryć, że dzięki serialowi wyprodukowanemu przez Netfliksa.

Nie ma się też co dziwić, że wśród naszych czytelników króluje dziś (jak podaje raport Biblioteki Narodowej) literatura kryminalna i sensacyjna, a zwłaszcza thriller psychologiczny. Malkontentów można pocieszyć wysoką poczytnością polskich autorów – Katarzyny Bondy, Marka Krajewskiego, Joanny Chmielewskiej i przede wszystkim Remigiusza Mroza. Niestety, stałe miejsce w wyborach lekturowych dorosłych Polaków zyskał romans erotyczny, który do powszechnego obiegu czytelniczego wprowadziła w 2012 roku brytyjska autorka E.L. James cyklem rozpoczętym powieścią „Pięćdziesiąt twarzy Greya”.

I tu można jednak z dumą powiedzieć, że Polak, a ściślej Polka, potrafi! Debiut Blanki Lipińskiej – „365 dni” – szybko zamienił się w trylogię („Ten dzień”, „Kolejne 365 dni”) i błyskawicznie odsunął w cień powieści E.L. James. Abstrahując od wartości literackiej, fenomen popularności tego typu pisarstwa w dobie wszechobecnej pornografii to także przyczynek do tezy o wyższości książki nad „bezpośrednim transferem emocji”.

Jesteś tym, co czytasz

Oczywiście ani szmiry Blanki Lipińskiej, ani ambitne seriale Netfliksa, ani nawet powieści pisane online przez pisarzy celebrytów nie sprawią, że młodzież sięgnie po książkę. A to od millenialsów i dorastającego już kolejnego pokolenia zależy jej przyszłość. W tym kontekście warto docenić kampanie społeczne takie jak ta organizowana przez Instytut Książki o nazwie „Mała książka – wielki człowiek”, dzięki której od 2017 roku do przedszkolaków trafiło 1 175 000 książek. I nie ma się co śmiać, bo nic tak dobrze nie nastraja do czytelnictwa jak rytuał codziennego głośnego czytania dzieciom. Obecna sytuacja wydaje się zaś wręcz idealna, by taki domowy obyczaj wprowadzić. Rynek książki dziecięcej wygląda fenomenalnie, jest w czym wybierać. Kto nie wierzy, ten niech zacznie śledzić blog Emki Kowalskiej lub jej cośrodowe rekomendacje w telewizyjnym „Pytaniu na śniadanie”.

Tak zwane czytanie dialogowe, czyli zapraszające dziecko do interakcji, nie tylko jest sympatyczne, lecz także buduje u malucha fundamenty stabilności emocjonalnej i kompetencje społeczne, utrwala głębokie powiązanie pozytywnych skojarzeń z relacją z drugim człowiekiem, co także stanowi niezbędny fundament późniejszych umiejętności interpersonalnych.

Może pandemia zmieni także niekorzystny trend w debacie publicznej poświęconej lekturom szkolnym. Dominuje w niej niestety przekonanie, że uczniowie podstawówki nie są w stanie przeczytać obowiązkowo więcej niż dwóch–trzech książek rocznie. Rząd PiS jest zaś niemiłosiernie krytykowany za to, że wprowadzając reformę programową, chce ów dogmat obalić. Nie jest doceniana rola czytelnictwa w kształceniu ogólnym, nie tylko humanistycznym. Brak wciąż zrozumienia – mimo wielu dowodów zawartych także w międzynarodowych raportach OECD – dość oczywistej prawdy, że kapitał kulturowy budowany dzięki czytaniu książek ma decydujący wpływ na późniejszą karierę życiową. Wnioski z raportu „Reading for Change” (OECD, PISA), opracowanego na podstawie badań ponad 250 tys. piętnastolatków z 32 krajów, wskazują, że jeśli nastolatek dużo czyta, to ten fakt będzie miał większy wpływ na sukces edukacyjny niż jego pochodzenie społeczne. Mało tego, dowiedziono, że jeśli nauczymy dziecko czytania dla przyjemności, to czytając, samo nadrobi nawet teoretycznie nieusuwalne braki kompetencyjne.

W tym kontekście co najmniej dyskusyjny wydaje się zawarty w raporcie Biblioteki Narodowej argument o niewielkim przełożeniu czytania książek w dorosłym życiu na powodzenie na rynku pracy. Otóż coraz więcej pracodawców w toku rekrutacji interesuje się nie tyle zaświadczeniami ukończonych kursów, ile lekturami kandydata. Zgodnie ze starą mądrością, że jesteś tym, co czytasz. Każdy nauczyciel potwierdzi też, że uczeń „oczytany” da sobie radę w szkole i w życiu, nawet jeśli nie będzie mistrzem świata w wypełnianiu testów.

Autor: Piotr Legutko.

Ukończył studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był m.in.: redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”, publicystą „Gościa Niedzielnego” i kierownikiem krakowskiego oddziału tygodnika. Pełnił również rolę dyrektora TVP3 Kraków, a od 2017 roku jest dyrektorem TVP Historia. Redaktor Naczelny Kwartalnika „Rzeczy Wspólne”.

Ostatnie Wpisy

Czwarte morze

2024.06.28

Fundacja Republikańska

47. numer Rzeczy Wspólnych

2024.05.27

Fundacja Republikańska

Wieczór wyborczy

2024.05.27

Fundacja Republikańska

WSPIERAM FUNDACJĘ

Dołącz do dyskusji