Radziejewski dla „GPC”: Polska zbroi się na potęgę
Już w przyszłym roku budżet MON ma wzrosnąć o 7 proc. Przyjrzyjmy się priorytetom: najbardziej, bo aż trzykrotnie, wzrosną nakłady na działalność badawczo-rozwojową (tu skalę wzrostu tłumaczy częściowo niski poziom startowy). Drugie największe zwiększenie wydatków odnotuje wojskowa służba zdrowia – o 86 proc. na działalność badawczo-rozwojową i o 14 proc. na ubezpieczenia społeczne. O jedną piątą większe fundusze pójdą na dowództwo, o 12 proc. – na tzw. centralne wsparcie (głównie zakupy), o 8 proc. – na wojska powietrzne.
Wielki skok budżetowy
Tak więc już w przyszłym roku dofinansowane mają być przede wszystkim wojskowe technologie, służba zdrowia, jakość zarządzania (za zwiększeniem środków idzie redukcja etatów generalskich i ograniczenie rozdętych struktur) oraz sprzęt. Co do tego ostatniego – to dopiero początek zbrojeń, największe pieniądze na zakupy (m.in. na obronę antyrakietową i antylotniczą) mają bowiem trafić do armii od 2014 r.
Wszystko to, przypomnijmy, przy już teraz wysokim – 1,95 proc. PKB – poziomie wydatków na wojsko. Plasuje on Polskę w ścisłej czołówce europejskiej – takie mocarstwa jak Francja czy Wielka Brytania wydają na ten cel ok. 2,3 proc. PKB – a nawet światowej – tuż za pierwszą dwudziestką w liczbach bezwzględnych. Do tej pory ten poważny potencjał pozostawał jednak w dużym stopniu niewykorzystany. W wyniku braku wizji, niekompetencji, chaosu, niewydolnych struktur i marnotrawstwa nie dorobiliśmy się przez 23 lata sił zbrojnych na miarę polskich potrzeb, a ustawowe minimum wydatków na wojsko często nie było realizowane.
Z poparciem opozycji
Teraz pojawia się szansa na zmianę. Lekceważony początkowo Tomasz Siemoniak okazał się bodaj najlepszym ministrem w rządzie Donalda Tuska i po spędzeniu pierwszych miesięcy na naprawianiu błędów swojego poprzednika (w tym dzięki symbolicznemu ściągnięciu z powrotem do resortu gen. Waldemara Skrzypczaka) zaczął realizować liczne reformy. Na czoło wysuwa się tu obliczony na lata nowy program zbrojeń, zakładający pozyskiwanie technologii i realizację nawet 80 proc. zamówień przez polski przemysł. To ostatnie może odegrać także ważną, zwłaszcza podczas kryzysu, rolę gospodarczą.
Siemoniak działa tu w tandemie z prezydentem Bronisławem Komorowskim, i – co kluczowe, a na co wskazuje kształt projektu przyszłorocznego budżetu – przy poparciu rządu. Co nie mniej ważne długofalowo, politykę tę popiera PiS, a pozostałe partie opozycyjne zachowują co najmniej życzliwą neutralność.
Dowartościowanie armii ma miejsce w sytuacji niewielkiego już, malejącego i poważnie zagrożonego wzrostu gospodarczego. W czasie kryzysowego zaciskania pasa, gdy spadają wydatki, m.in. na drogi i służbę zdrowia, i gdy inne kraje UE na wojsku najczęściej oszczędzają.
Straty po Klichu
Dowartościowującym jest rząd, który do zeszłego roku okazywał siłom zbrojnym daleko idące lekceważenie, powierzając pieczę nad nim skrajnie niekompetentnemu Bogdanowi Klichowi i poważnie je osłabiając – by pozostać przy koronnym przykładzie zniesienia poboru i przekształcenia armii w ekspedycyjną, przy równoczesnej rezygnacji z kolejnych misji zagranicznych.
Skąd te zmiany?
Jest oczywistością, że to wszystko nie mogłoby się dziać bez kapitalnego powodu. Co nim jest? Wszystko wskazuje na to, że Rosja.
Tak obrona przeciwrakietowa i przeciwlotnicza, której finansowanie prezydent Komorowski chce zagwarantować ustawowo, jak i hiszpański okręt podwodny S-80 przystosowany do strzelania pociskami samosterującymi Tomahawk na dystans ponad 1000 km, którego zakup jest rozważany, na nic lub na niewiele się zdadzą na ekspedycjach przeciwko talibom czy Afrykanom. Doskonale wspomogą za to polską obronę terytorialną w wypadku ataku ze Wschodu i zbudują potencjał odstraszający. Zresztą generałowie Koziej i Skrzypczak coraz częściej wprost wskazują na rosnące rosyjskie zbrojenia i zakusy imperialne jako przyczynę naszych zbrojeń.
O ile dla – jakże nielicznych w III RP! – politycznych realistów potrzeba posiadania silnej, przygotowanej na najgorsze armii była od zawsze oczywistością, o tyle w wypadku Platformy Obywatelskiej już samo wyrażenie tej potrzeby, a jeszcze bardziej odpowiadanie na nią, może wzbudzać szok i niedowierzanie. Mamy przecież do czynienia z obozem politycznym szczególnie zasłużonym w dziedzinie rozpowszechniania iluzji „końca historii” i „wiecznego pokoju”. Obozem „płynięcia z głównym nurtem” w UE, oddania Rosjanom śledztwa smoleńskiego i brnięcia w absurdalne „pojednanie” z tymi ostatnimi, pomimo serii jednostronnych upokorzeń, z raportem MAK na czele. I tak dalej.
Są jednak w nigdy niekończącej się historii chwile, gdy nawet największych naiwniaków rzeczywistość zmusza do otwarcia oczu. Polski sen o „wiecznym pokoju” był możliwy dzięki amerykańskiej ochronie, silnemu NATO, perspektywicznej UE i względnie słabej Rosji. W ostatnich latach wszystkie te fundamenty kruszeją. Wraz z wycofywaniem się USA z Europy, słabnięciem Sojuszu, czarnymi chmurami nad Unią, odnową rosyjskiej potęgi militarnej przez Putina, resetem amerykańsko-rosyjskim i zbliżeniem rosyjsko-niemieckim, „wieczny pokój” staje się zwykłą bajką dla grzecznych dzieci.
Strategiczny koszmar
Dla biednej, słabej i coraz bardziej samotnej Polski sytuacja ta zdaje się zapowiadać strategiczny koszmar. Do rangi pierwszego priorytetu urasta więc rezygnacja z naiwnej wiary w sojuszniczą odsiecz i budowa samodzielnego potencjału obronnego.
Co zatem może dziwić w rewizji fatalnej polityki z lat 2007–2011 i rozmachu planów zbrojeniowych? Chyba tylko to, że – jak zauważył jeden z posłów opozycji – dokonują się one tak późno. Niemniej wszystko wskazuje na to, że mamy początek rewolucji w polskiej polityce obronnej. Dobrze by było, gdyby zajęte na co dzień politycznym pieniactwem media choć przez chwilę zwróciły na to uwagę.
Tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” w dniu 19.09.12
Kupuj nasze pismo u wydawcy! Bez marży pośredników zapłacisz mniej, a my będziemy rozwijać się szybciej! Na Allegro na „Rzeczy Wspólne” wydasz jedynie 20 zł!
Zachęcamy również do prenumeraty od 16 zł za nr!