W obronie pancerza
Polityka zbrojeniowa bezpośrednio wpływa na arcyważną kwestię, jaką jest bezpieczeństwo Polski, a także na jej znaczenie na arenie międzynarodowej. Na budżet obronny, w tym na uzbrojenie, wydajemy niebagatelne sumy. Warto więc w dyskusji publicznej ucierać interes państwa w tej kwestii.
Dyskusja o „odchyleniu pancernym”, zainicjowana przez kmdr. Artura Bilskiego („Pancerne odchylenie w MON”, „Rz 8 sierpnia 2012) dotyka najbardziej kluczowych kwestii dotyczących modelu naszej armii. Odnosząc się do tez znanego komentatora polityki obronnej, skoncentruję się na tych, z którymi się nie zgadzam, a które wydają mi się szczególnie istotne.
Brak wizji i pomysłów
Bilski zdaje się uważać, że Wojsko Polskie powinno kupować, a przemysł zbrojeniowy powinien rozwijać głównie lżejszy sprzęt przydatny na misjach, taki jak różnego rodzaju opancerzone pojazdy, a zamiast w siłę ognia i pancerną ochronę należy inwestować w rozpoznanie. Zdaniem autora jest to wyznacznikiem nowoczesności.
Bilski przecenia rozmach MON w kwestii modernizacji ciężkich sił pancernych. Prace te nie wychodzą poza etap studialny. Jedyne wiążące, dawno zapowiadane decyzje to, wbrew obawom, przedłużenie pozytywnie przez niego ocenianego programu wyposażenia lżejszej części naszych sił zmechanizowanych w transportery Rosomak.
Rzeczywistym problemem polskiej polityki zbrojeniowej nie jest wcale forsowanie interesów pancernego loby wojskowo-przemysłowego, ale raczej brak wizji i decyzyjności kręgów rządowych w odniesieniu do zbrojeniówki, w tym jej pancernej części.
Brak pomysłu na konsolidację zakładów produkujących sprzęt pancerny spowodował, że jest ich zbyt dużo, aby osiągnęły efektywność ekonomiczną wynikającą z odpowiedniej wielkości zamówień, czyli tzw. ekonomię skali.
Innym problemem był brak wizji MON dotyczącej przyszłości pancernej części Wojsk Lądowych. Rozproszone ośrodki naszej zbrojeniówki były zmuszone podjąć te prace w ciemno. Efektem były choćby projekty modernizacji istniejącego parku przez WZM 5 w Poznaniu, stworzenie w grupie Bumar prototypu Andersa, czyli średniej platformy gąsienicowej, która miałaby zastąpić zarówno część czołgów, jak i bojowych wozów piechoty, a także lekka platforma powstała w HSW. Skutek jest taki, że większość pieniędzy wydanych na te prace może się okazać wyrzucona w błoto.
Doktryna ważniejsza od nowinek
Bilski twierdzi, iż prace nad ciężką bronią pancerną miałyby być synonimem anachronizmu. Zaryzykuję tezę, że to raczej wizja kmdr. Bilskiego jest przebrzmiałym echem nie najnowszych i nigdy nieprzystających do naszych warunków, zagranicznych koncepcji sprzed ponad dekady.
W 1994 r., na fali fascynacji szybkim i chirurgicznym zwycięstwem w pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej, amerykański strateg Andrew Krepinewich stworzył koncepcję RMA (Revolution in Military Affairs rewolucja w sprawach wojskowych). Opierała się ona na założeniu, że sieci informatyczne pozwolą w czasie rzeczywistym sprząc i przetworzyć dane pochodzące z systemów rozpoznawczych (przenoszone na różnego rodzaju nośnikach radary, elektrooptyka) i przekazać je do zdalnie kierowanych precyzyjnych systemów ogniowych. W rezultacie uzyskana przewaga w rozpoznaniu sytuacji na polu walki w połączeniu z szybkością reakcji miała uczynić nawet lżej opancerzone i mniej liczne siły zdolnymi do pokonania potężniejszych, tradycyjnie walczących przeciwników.
Ta popularna wtedy w USA koncepcja trafiła na podatny grunt u zafascynowanych nowinkami technologicznymi Amerykanów. Proklamowanie RMA i debata nad tym zagadnieniem nałożyły się na „spór” pomiędzy zwolennikami koncepcji starożytnego chińskiego generała Sun Tzu oraz XIX-wiecznego ojca kompleksowej teorii wojny, pruskiego generała Carla von Clausewitza. Nagła „moda” na Sun Tzu z przełomu XX i XXI wieku miała w dużej mierze związek z wyznawaną przez chińskiego myśliciela wiarą w kluczowe znaczenie przewagi informacyjnej.
Clausewitz bliższy był kantowskiemu sceptycyzmowi poznawczemu. Siłą rzeczy klasyczna szkoła von Clausewitza była bardziej ostrożna w stosunku do obietnic RMA. Ten sceptycyzm potwierdził przebieg kampanii w Iraku i Afganistanie. Pokazały one, że technologie informatyczne i przewaga w rozpoznaniu nie zastąpią ochrony, jaką w najgorszym scenariuszu daje pancerz, a najszybsze, połączone siecią informatyczną urządzenia nigdy nie „zrozumieją” zniuansowanej rzeczywistości lepiej, niż może to zrobić człowiek.
Co więcej, prowadzone przez prof. Stephena Biddle’a badanie czynników decydujących o zwycięstwie w nielicznych klasycznych konfliktach zbrojnych ostatnich dekad wykazało, że wyszkolenie i doktryna są ważniejsze niż jakiekolwiek nowinki techniczne. Badając choćby nikłe straty zadane przez „precyzyjne” naloty NATO oddziałom serbskim w Kosowie w 1999 r., Biddle wykazywał, że w warunkach geograficznych Europy obietnice proroków „rewolucji” będą niezwykle trudne do spełnienia w zderzeniu z klasyczną, dobrze zamaskowaną i okopaną armią.
Dzisiaj, choć technologie informatyczne są chlebem powszednim w siłach zbrojnych, teoretycy zachodni podchodzą z dużo większym sceptycyzmem do RMA. Także Amerykanie zrezygnowali z najbardziej skrajnych pomysłów – takich jak Future Combat System – zakładający przebudowanie znacznej części swoich sił lądowych w oparciu o lekkie dwudziestotonowe pojazdy.
Odtwórcze nowinkarstwo
Pozbycie się przez kraje zachodnie większości czołgów wynika z kryzysu, ale w jeszcze większym stopniu z braku klasycznego zagrożenia militarnego. Czy ta sytuacja również dotyczy Polski? Cykliczne ćwiczenia Zapad, podczas których Rosja wraz z Białorusią ćwiczą atak na Polskę, powinny nas otrzeźwić, tak jak Finom dały do myślenia odbywające się w ich sąsiedztwie manewry Ładoga. Dlatego myśląc o modelu polskich sił zbrojnych, powinniśmy się porównywać do innej grupy państw niż większość członków Unii Europejskiej. Pod względem podstaw polityki obronnej bliżej powinno nam być do Korei Południowej, Turcji czy nawet Izraela.
Te dość zasobne państwa, będąc częścią demokratycznego i wolnorynkowego świata, graniczą z potencjalnie agresywnymi militarnie państwami. Utrzymują więc wiele tysięcy ciężkich pojazdów pancernych oraz liczone w setkach tysięcy ludzi rezerwy. Nie jest to anachronizmem, ale wynika z racjonalnie ocenianych potrzeb militarnych. Co więcej, te państwa same produkują gros swego ciężkiego sprzętu. Dlatego jeśli kmdr Bilski słusznie uznaje, że Polska może wykorzystać inicjatywę „Smart Defence”, aby być w ramach NATO jednym ze „specjalistów od broni pancernej, to dziwię się dlaczego odmawia waloru racjonalności produkcji tego sprzętu w Polsce.
Polska potrzebuje więcej ciężkiego pancernego sprzętu niż jej zachodni i południowi sąsiedzi. Produkcja tego rodzaju sprzętu w naszym kraju, w tym także czołgów, ma sens, gdyż dzięki własnemu zapotrzebowaniu możliwe jest osiągnięcie ekonomii skali, która z kolei daje szansę na sukces eksportowy. Co nie wyklucza rozwijania innego potrzebnego z punktu widzenia bezpieczeństwa i sensownego ekonomicznie sprzętu.
Tekst został opublikowany w „Rzeczpospolitej” 20 sierpnia 2012 r.