Amerykanie perfekcyjnie prowadzą agitację wyborczą
Obecnie przebywa Pan w Stanach Zjednoczonych. Jak z bliska ocenia Pan przebieg kampanii wyborczej? Czy jest ona pod jakimś względem inna?
Muszę przyznać, że obecna kampania jest wyjątkowo nudna i jałowa. Wielu obserwatorów jako powód podaje zasadniczą zbieżność poglądów obu kandydatów w takich sprawach, jak gospodarka, polityka społeczna czy polityka zagraniczna. Pomimo zapewnień obu stron, że wybory 2012 r. mają „wyjątkowy” charakter, spokojna analiza programów wyborczych oraz dotychczasowych dokonań Obamy i Romneya nie uzasadnia poglądu o starciu dwóch radykalnie przeciwstawnych wizji politycznych Ameryki. W wielu kwestiach ta zbieżność jest naprawdę zaskakująca.
Kampania prezydencka w USA obfituje w ataki personalne podkreślające ostry podział Ameryki na zwolenników obu partii. Mitt Romney w ostatnich dniach zaapelował o zaprzestanie jątrzącej retoryki. To kolejny element kampanii?
Propagandowym orężem w obecnym sezonie wyborczym są liczne obywatelskie komitety poparcia, czyli Political Action Committee (PAC). PAC nie są oficjalnie związane ze sztabami kandydatów, ale na mocy prawa mogą prowadzić szeroką kampanię propagandową na rzecz jednego z nich. Dzięki takiemu mechanizmowi prawnemu oba sztaby mogą umywać ręce i dystansować się oficjalnie od ostrych, agresywnych i często personalnych reklam PAC, ale jednocześnie doskonale zdają sobie sprawę z ich przydatności propagandowej.
Czy w mediach też widać gorączkę przedwyborczą, tak jak to się obserwuje w Polsce przed wyborami?
Podobieństw jest wiele. Aczkolwiek uważam, że są pewne granice w debacie amerykańskiej, które w Polsce już dawno zostały przekroczone. Wydaje mi się, że pomimo ostrej retoryki kandydatów i typowo wyborczej demagogii generalny poziom amerykańskiej kultury politycznej jest o wiele wyższy niż w Polsce. Pojęcie „zdrada” niech posłuży za przykład. Podczas gdy w Polsce oskarżenia bądź publicznie wyrażane podejrzenia o zdradę najwyższych urzędników państwowych bądź poszczególnych polityków są często na porządku dziennym, w Ameryce żaden poważny kandydat na prezydenta nie ośmieliłby się zarzucić swojemu konkurentowi zdrady.Kampania bywa brutalna, ale kandydaci bardziej liczą się ze słowami. Natomiast poza aspektem kultury politycznej medialna gorączka przedwyborcza, zarówno w Polsce, jak i Stanach Zjednoczonych, jest dosyć podobna, z tą jednak różnicą, że Amerykanie opanowali do perfekcji prowadzenie profesjonalnej agitacji wyborczej przy wykorzystaniu wszelkich dostępnych wynalazków technologicznych, z internetem na czele.
Mitt Romney ostatnio przedstawił Paula Ryana jako kandydata republikanów na wiceprezydenta. Czy jego kandydatura zmieni przebieg kampanii wyborczej? Jak ten polityk oceniany jest w USA?
Wybór Ryana na kandydata na wiceprezydenta został odebrany w konserwatywnych kręgach politycznych jako sygnał, że centrowy Romney doskonale wyczuwa pewien niedosyt swojej kandydatury wśród wyborców. Były gubernator Massachussetts przez wiele miesięcy musiał zmagać się ze swoją problematyczną przeszłością polityczną, która w wielu momentach daleko odbiegała od postulatów bardziej konserwatywnych Republikanów czy zwolenników „Tea Party”.
Wskazanie na młodego i energicznego kongresmena z Wisconsin, mającego zdecydowane poglądy pro-life, praktykującego katolika i wolnorynkowca, doprowadziło tym samym do ponownego ożywienia kampanii Romneya. Sztab Obamy, Demokraci, liberałowie i liberalne media określają Ryana jako „ekstremistę”, którego propozycje budżetowe rzekomo mają sprzyjać tylko bogatym Amerykanom, a jego postawa pro-life i obrona tradycyjnej rodziny są charakteryzowane jako „groźne”, „fundamentalistyczne”. Czyli mamy do czynienia z typowo lewicowym repertuarem oskarżeń.
Nawet niektóre kręgi „postępowych katolików” w ostatnich dniach wystąpiły przeciwko Ryanowi, zarzucając mu ignorowanie potrzeb najbiedniejszych Amerykanów i niezgodność głoszonych poglądów z katolicką nauką społeczną. Pojawiły się nawet apele o jego ekskomunikę. W obronie Ryana stanął jednak biskup jego macierzystej diecezji Madison, Robert Morlino, który oświadczył, że poglądy Ryana i jego propozycje budżetowe w żaden sposób nie stanowią odstępstwa od depositum fidei.
Jakie są deklaracje obu kandydatów dotyczące wojskowych misji zagranicznych, polityki USA wobec Europy lub powrótu do koncepcji tarczy antyrakietowej?
Jeśli chodzi o wojskowe misje zagraniczne, Obama zdołał narzucić swój kalendarz ostatecznego wycofania wojsk amerykańskich z Afganistanu do końca 2014 r. i jest to jeden z centralnych punktów jego polityki zagranicznej. Rzecz jasna, zarówno obecny prezydent, jak i Romney opowiadają się za trwałym, aktywnym i, jeśli trzeba, militarnym zaangażowaniem Ameryki w świecie, również w sytuacjach braku obiektywnego zagrożenia dla strategicznych amerykańskich interesów, jak to obecnie ma miejsc w polityce wobec Iranu.
Różnice pojawiają się jednak, gdy idzie o uzasadnienie tej asertywnej postawy. Gdy Obama opiera swoją wizję relacji międzynarodowych na liberalnym humanitaryzmie, konieczności obrony tzw. praw człowieka, soft power i budowaniu sojuszy, Romney bardziej akcentuje „niezbędny” charakter amerykańskiej hegemonii wynikający z quasi-mesjanistycznej wizji „amerykańskiej wyjątkowości”, według której przeznaczeniem Ameryki jest szerzenie demokracji i wolnościi oraz bycie trwałą, niepodważalną i jedyną superpotęgą.
Romney kategorycznie odrzuca koncepcję wielobiegunowego świata i postuluje politykę „nowego amerykańskiego stulecia”. Politolodzy zwracają uwagę, że mamy tutaj do czynienia z tendencjami wynikającymi z dwóch doktryn polityki zagranicznej, reprezentowanych przez neokonserwatystów (Romney) i tzw. „liberalnych jastrzębi (Obama). Polityka europejska obu kandydatów jest determinowana przez zalecenia jednej albo drugiej szkoły. I tak gdy Romney, który widzi w Rosji Putina „geopolitycznego rywala nr 1”, opowiada się za powrotem do oryginalnej koncepcji tarczy antyrakietowej, w ramach realnego projektowania amerykańskiej potęgi w Europie, Obama uważa, że militarna architektura tarczy winna mieć szerszy zasięg i że nie należy podważać pozytywnych z punktu widzenia Waszyngtonu osiągnięć resetu z Moskwą, takich jak uruchomienie Northern Distribution Network, traktatu NEW START czy też współpracy w ramach rozmów P5 + 1 na temat irańskiego programu nuklearnego.
Sondaże mówią o dość wyrównanych szansach obu kandydatów. Na ile można im wierzyć?
Wskazanie Ryana jako kandydata na wiceprezydenta jest tym czynnikiem, który przyczynił się do niemalże wyrównanego wyścigu. Warto jednak pamiętać , że obaj kandydaci będą jeszcze musieli stoczyć bój o głosy tzw. independents, czyli wyborców niezdecydowanych, oraz o elektorów z tzw. swing states, tj. stanów, które nie wykazują trwałych tendencji wyborczych. Takimi wahającymi się stanami są np. Północna Karolina i Ohio. Te dwie kwestie są tymi czynnikami, które ostatecznie rozstrzygną o wyniku wyborów.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się w “Naszym Dzienniku” 22 sierpnia 2012 r.