A my w Polsce wciąż śpimy i śnimy
W artykule 26. Konstytucji RP czytamy: “Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic”. A Pan twierdzi, że nasze siły zbrojne utraciły zdolności do obrony terytorium kraju, a polskie wojsko jest obecnie w stanie obronić najwyżej 10 – 15 proc. naszej wschodniej granicy…
Rzeczywiście, pisałem nawet kiedyś w jednym z dzienników o tym, że polska armia „walczy z polską konstytucją”, tzn., że dwa zasadnicze dla naszego bezpieczeństwa militarnego artykuły Konstytucji – art. 26 i art.85 (o powszechnym obowiązku obrony) – są od kilku lat naruszane i nieprzestrzeganie przez kolejne rządy i żaden z polskich polityków nie podnosi z tego powodu alarmu.
Dlaczego?
Prawdopodobnie wiąże się to z takim naiwnym i bezkrytycznym przyjęciem, przez nasze elity lekkomyślnością założenia, że od kiedy zostaliśmy członkiem NATO to już nie musi się troszczyć sami o nasze własne bezpieczeństwo, i że w razie potrzeby NATO nas obroni. Co moim zadaniem jest wielką i naiwnością.
NATO chyba jednak nie oczekuje, abyśmy sprowadzili własną armię do jakiegoś żałosnego minimum, bo wtedy będziemy kiepskim sojusznikiem…
Oczywiście, że nie. Jednak wymaga wypełniana zobowiązań sojuszniczych i nasi polscy decydenci skupiają się właśnie tylko na tym, co w danym momencie najważniejsze, czyli na realizacji doraźnych sojuszniczych zobowiązaniach, np. zagranicznych misjach wojskowych. A po ich wypełnieniu nie starcza już ani pieniędzy, ani czasu na myślenie o obronie terytorium własnego kraju. Ta dość absurdalna sytuacja ma jednak jeszcze głębsze przyczyny, które tkwią w mentalności polskich elit rządzących, głównie tych lewicowo-liberalnych, traktujących członkostwo w NATO jako jedno ze źródeł legitymizacji swojej władzy, co z kolei uniemożliwia im realistyczne i krytyczne spojrzenie na nasze członkostwo.
Od początku lat 90. XX wieku wiązaliśmy wielkie nadzieje z możliwością zbudowania prawdziwego Wojska Polskiego. Dlaczego przez te wszystkie lata po odzyskaniu wolności nie udało się stworzyć nawet jakiegoś docelowego modelu polskiej armii?
Przez pierwsze dziesięciolecie nastąpiły jednak spore zmiany w odziedziczonej po Układzie Warszawskim armii, które najczęściej polegały jednak na redukcji… Do 1999 roku, czyli do wstąpienia do NATO znajdowaliśmy się w stanie samodzielności obronnej i nawet próbowaliśmy szukać odpowiedniego sposobu obrony własnego terytorium. Powstał model Obrony Terytorialnej i nawet rozpoczęto jego realizację w latach 1999-2001, niestety, gdy upadł rząd AWS rząd SLD przystąpił do metodycznej likwidacji całego pomysłu. Bodaj 2 lata temu zostały zlikwidowane ostatnie bataliony Obrony Terytorialnej. A w zapisach ostatniej „Strategii obronności”( z 2009 r.) nie ma już nic o samodzielnej obronie, mówi się tylko o tym, że obrona terytorium kraju jest całkowicie podporządkowana pomocy sojuszniczej.
Czy NATO jest dziś dostatecznie pewnym i sprawnym gwarantem pomocy sojuszniczej?
I dziś, i zawsze trzeba zakładać, że nawet sojusznicze państwa kierują się przede wszystkim własnymi interesami; ich działanie jest wypadkową różnych, dynamicznie zmieniających się okoliczności międzynarodowych. Dlatego też samo NATO od 1999 roku zmieniło się niemal nie do poznania… Jedno jest dziś pewne: czas najwyższy spojrzeć prawdzie w oczy i myśleć, w pierwszej kolejności o budowaniu własnych zdolności obronnych.
A czy w naszej sytuacji to nie będzie wyglądało na porywanie się z motyką na Księżyc, jak się nas często przekonuj? Przecież i tak sami nie damy rady…
W sytuacji ataku na całe terytorium naszego kraju prawdopodobnie nie, ale jest to wariant mało realny. Istnieje natomiast jeszcze wiele innych zagrożeń i sytuacji, które mogą się zdarzyć, i w tych okolicznościach powinniśmy się bronić samodzielnie. Jednak najgorszy jest ten brak wiary we własne możliwości. Przekonują nas do takiego myślenia elity rządzące i wcale nie wynika to z ich naiwności, raczej z cynizmu. Jedyną rzeczą, jaką w tej sytuacji robią nasze elity jest zabieganie o kolejne potwierdzenie gwarancji sojuszniczych wynikających z art.5 Traktatu Północnoatlantyckiego, a to przecież dalej są tylko słowa, które nic nie zmieniają, i nie poprawiają naszej sytuacji…
A może rządzący po prostu wychodzą z złożenia, że inwestowanie w armię i własną obronność to wyrzucanie pieniędzy, bo przecież nikt i nic nam nie zagraża?
Polskie elity rządzące jednak nie są aż tak naiwne! Zagrożenia są przecież coraz bardziej widoczne i oczywiste, dawno skończyła się ta idealistyczna wizja świata z lat 90. ubiegłego wieku, zbudowana po rozpadzie Związku Radzieckiego, zwycięstwie zachodniej demokracji i liberalnej ekonomii… Ten sen trwał kilka lat i już dawno się skończył.
A w Polsce wciąż śnimy?
Powiedziałbym nawet, że jesteśmy w śpiączce! Mimo, że w Europie szaleje kryzys ekonomiczny, który w końcu może prowadzić do większych lub mniejszych konfliktów militarnych. Nie tak dawno mieliśmy w Europie najprawdziwsze wojny – wcześniejszą na Bałkanach i wojnę w 2008 r. wywołaną przez Rosję wojnę w Gruzji. Czas najwyższy oprócz uspokajającego art.5 Traktatu Północnoatlantyckiego przypomnieć sobie także o art.3, w którym wyraźnie zaznaczono, że każdy kraj powinien troszczyć się przede wszystkim o własne bezpieczeństwo, a dopiero w ostateczności liczyć na sojuszników.
Jakich zagrożeń powinniśmy się dziś obawiać?
Przede wszystkim, jak zwykle, ze strony potężnego sąsiada, czyli Rosji, która po krótkim epizodzie rządów Jelcyna, porzuciła otwartość i wskrzesza stare ambicje imperialne. Rosjanie próbują już odbudowywać swe strefy wpływów poprzez prowadzenie tzw. pokojowych wojen w sferze ekonomiczno-politycznej i społecznej. Takie działanie wobec Gruzji zakończyło się jednak konfliktem militarnym…
Sugeruje Pan, że ten gruziński scenariusz może się kiedyś powtórzyć w stosunku do Polski?
Z pewnością nie można go wykluczyć. W tej chwili mamy sytuację „niebezpiecznie stabilną”. Rosja ma w Polsce duże wpływy, potrafi oddziaływać na nasze elity i, niestety, także na nasze społeczeństwo; potrafi umiejętnie sterować nastrojami. I jeśli nie wspiera wprost, to cieszy się bardzo z ogłupiania i rozleniwiania polskiego społeczeństwa przez płynący z Zachodu konsumpcjonizm…
Od wielu już lat polska młodzież nie lubi wojska, śmieje się z militarnych tradycji, a patriotyzm mamy chyba już tylko ten futbolowy…
Obawiam się, że współczesna młodzież już w razie potrzeby nie zachowałaby się tak, jak ta z sierpnia 1944. Ale nie traćmy nadziei! Pracuję obecnie w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nysie i tam udało mi się zorganizować jednostkę „Strzelca”, co zostało przez młodzież przyjęte naprawdę entuzjastycznie. Ostatnio dzięki przychylności władz mojej uczelni udało się zdobyć mundury, hełmy, ale młodzież sama chętnie inwestuje także własne pieniądze w ten swój czynny patriotyzm… Niestety, brakuje nam teraz pieniędzy, np. na wojskowe buty. Usiłuję je zdobyć z pomocą dawnych kolegów z wojska. Na wsparcie państwa nie możemy liczyć.
I nic dziwnego, skoro już wcześniej jeden z ministrów zapewniał, że nie będziemy polskiej młodzieży straszyć wojskiem (i uzawodowił armię), skoro zrezygnowano z angażowania obywateli w Obronę Terytorialną (którą uznano za zbędną i anachroniczną). Może właśnie na tym polega nowoczesność polskich reform wojskowych?
Moim zdaniem nie chodzi tu o unowocześnienie systemu obronności, lecz raczej o lęk przed kolejną formą samorganizowania się społeczeństwa. Rządzący czują się bezpieczniej, gdy młodzi ludzie idą raczej na piwo i wyjeżdżają zagranicę „na zmywak”… Po co komu zbyt patriotyczny „Strzelec”! A mimo to mamy dziś w kraju kilkadziesiąt jednostek – w sumie kilka tysięcy członków „Strzelca”… Można powiedzieć, że jedynie ta skromna grupa osób realizuje dziś w Polsce art.85 Konstytucji o powszechnym obowiązku obrony. Choć każdy polski obywatel ma ten obowiązek, to państwo ani nie wymaga, ani nie daje możliwości jego realizacji.
Czy oparta na siłach społeczeństwa Obrona Terytorialna rzeczywiście sprawdza się i ma sens w czasach supernowoczesnej techniki wojskowej, która wymaga wysoko wykwalifikowanej obsługi?
Doświadczenia współczesnych wojen dowodzą, że klasyczna obrona terytorialna mimo wszystko nie traci znaczenia, że niezwykle istotna jest tzw. siła odstraszania opierająca się na kilku milionach przeszkolonych, świadomych swojej roli obywateli. Potencjalny przeciwnik dostrzegając tę siłę bardziej kalkuluje swoje zaangażowanie militarne. W dbającym o swe bezpieczeństwo państwie armia jest zawsze ważnym, ale tylko jednym z elementów całego systemu obronnego.
Polska nie jest dziś takim państwem i – według Pana oceny – nie jest odpowiednio przygotowana na wypadek sytuacji wojenno-kryzysowej?
Według mnie, jesteśmy kompletnie nieprzygotowani! I to pod każdym względem. Obrona Terytorialna z prawdziwego zdarzenia jeszcze nie zdążyła powstać, a już jej nie ma… Mamy za małą armię, która w przypadku zagrożenia 1200 km granicy wschodniej nie będzie w stanie jej obronić; zakłada się tylko działania opóźniające i czekanie na pomoc… Uważa się, że sojusznicy z NATO przyjdą nam z pomocą po 2 tygodniach – co jest bardzo optymistycznym założeniem, ale i tak zupełnie niewystarczającym, bo w tym czasie przeciwnik już sforsuje Wisłę…
Dlaczego Polska nie ma ani odpowiedniej strategii obronnej, ani dobrych planów obronnych?
Naprawdę trudno to wytłumaczyć, ale najdziwniejsze jest to, że nikt się tym nie przejmuje! Od naszego wstąpienia NATO przed 13 laty byliśmy zapewniani, że istnieją tzw. plany ewentualnościowe dla Polski – tymczasem okazało się, że dopiero po szczycie w Lizbonie w 2010 roku zostały jakoby opracowane… Obawiam się jednak, że nadal ich niema! Dlaczego dopiero po 12 latach przyznano, że ich nie było? To podważa wiarygodność wszelkich deklaracji. Tym bardziej niepokojące jest to, że tak mało sami dbamy o własne interesy.
A może jesteśmy bezradni wobec polityki wielkich mocarstw? Niedawno jeszcze liczyliśmy na to, że amerykańska tarcza antyrakietowa zapewni nam poczucie bezpieczeństwa i jednak nie ma jej w Polsce…
Stacjonowanie na naszym terytorium jakichkolwiek poważnych sił sojuszniczych, zwłaszcza amerykańskich, wzmocniłoby naszą pozycję i poczucie bezpieczeństwa. Jednak Amerykanie coraz bardziej liczą się ze zdaniem Rosji, która sobie nie życzy, żeby w jej strefie wpływów stacjonowały jakiś wojska amerykańskie. To, że zwijamy naszą armię, jest też być może także wynikiem jakichś zabiegów rosyjskich.
Co dalej? Nic nie da się zrobić na rzecz polskiej obronności?
Przede wszystkim trzeba zacząć o niej poważnie myśleć. Jednak, jak widać, ani w kręgach rządzących, ani opozycyjnych nie ma rzeczowej refleksji na ten temat. Dlatego, jak to już nieraz w historii bywało, pozostaje nam samoorganizacji i podejmowanie lokalnych inicjatyw z nadzieją na lepsze czasy. Niedawno w Fundacji Republikańskiej, której jestem ekspertem powołaliśmy Zespół ds. Bezpieczeństwa Militarnego. Celem pracy tego zespołu będzie właśnie poszukiwanie nowych sposobów obrony Polski przez zagrożeniami militarnymi, czyli nowej polskiej strategii obronności.
Artykuł ukazał się w tygodniku „Niedziela”