Czas kalkulacji strategicznych
Z perspektywy bezpieczeństwa Polski najważniejszymi trendami drugiej kadencji prezydenta Obamy będą zarówno proces dalszej reorientacji amerykańskiej polityki w stronę Pacyfiku, jak i zwrócenie się w stronę wewnętrznych problemów gospodarczych, kosztem angażowania się w rolę światowego hegemona. Reorientacja amerykańskiej polityki będzie się przejawiać w budowie sojuszy regionalnych mających zrównoważyć wzrost potęgi Chin, oraz – jeśli tylko budżet na to pozwoli – przemieszczeniu amerykańskich jednostek wojskowych w obszar tej wielkiej rywalizacji. Wymienione dwa trendy będą zmuszały Amerykanów do zezwolenia graczom w innych regionach na wypracowanie własnych układów stabilizacji, opartych na sile państw w danym regionie.
Innymi słowy, tam, gdzie poprzednio Amerykanie podjęliby wojskową lub dyplomatyczną interwencję, często nie będą tego w przyszłości robić, aby nie zużywać swoich szczuplejących sił.
Chińskie wyzwanie
Pierwsze oznaki nowego podejścia widać już w przypadku stosunku do wojny domowej w Syrii, a częściowo także wobec wydarzeń w Iranie i Gruzji. Wciąż nie jest jasne, czy redukując swoją obecność, Stany Zjednoczone zadbają o ustanowienie i umocnienie swoich regionalnych „żandarmów”, tak aby zwiększyć swoje szanse na „powrót” w sprzyjających warunkach. Te procesy zmienią w najbliższych latach w sposób zasadniczy otoczenie geopolityczne Polski. Należy zakładać, iż mogą one wykraczać w czasie znacznie poza kadencję aktualnej administracji amerykańskiej, ponieważ będą odzwierciedlać nowy, kształtujący się porządek światowy.
Z perspektywy interesów Stanów Zjednoczonych pragnących utrzymać globalne przywództwo w ramach światowej architektury bezpieczeństwa zaprojektowanej i gwarantowanej przecież przez nie same zwrot w kierunku Pacyfiku wydaje się być uzasadniony. Można nawet stwierdzić, że nastąpił on bardzo późno. Na tyle późno, że w międzyczasie potężniejące Chiny osiągnęły siłę gospodarczą, a częściowo także wojskową, mogącą zagrozić wypchnięciem interesów amerykańskich z Azji Południowo-Wschodniej i zachodniego Pacyfiku. Co więcej, chińska aktywność może zachwiać fundamentami amerykańskiego przywództwa na świecie. Państwo Środka podjęło ostatnio działania mogące podważyć zaufanie do dolara jako do głównej waluty wymiany handlowej świata.
Jednocześnie Chiny rozwinęły technologie i zdolności obronne mogące zakwestionować panowanie US Navy nad głównymi morskimi szlakami handlowymi Azji. W tym czasie Amerykanie zajęci wojnami przeciwpartyzanckimi i polityką na Bliskim i Środkowym Wschodzie zaniedbali wysiłki mające na celu utrzymanie hegemonii nad obszarem, który będzie decydował o utrzymaniu ich globalnej pozycji w najbliższych dekadach. Koncentrując się na walce z Talibanem i powstańcami w Iraku, mniejszy nacisk położyli także na budowę takich zdolności bojowych (niszczenie wrogich systemów rozpoznawczych, precyzyjne uderzenie na daleki zasięg, przełamanie obrony powietrznej), które są konieczne dla pokonania w bitwie powietrzno-morskiej przeciwnika tej klasy co Chiny.
Reorientacja na Pacyfik nie jest zatem tylko wyborem Ameryki czy kaprysem Obamy, ale strategiczną koniecznością. Co więcej, wielu komentatorów sympatyzujących z republikańską opozycją zarzuca ekipie Obamy zbyt małą konsekwencję w realizacji tej zmiany. Ich zdaniem mamy tu do czynienia z parawanem, za którym dokonuje się wycofywanie z Europy i Azji Środkowej. Wycofywane oddziały są rozwiązywane, zamiast być przeniesionymi w rejon zachodniego Pacyfiku. Deklarując, już jawnie od stycznia 2012 roku, rywalizację strategiczną z Chinami Amerykanie wcale nie są więc pewni, że w dłuższej perspektywie ją wygrają i przekonają Chińczyków do akceptacji aktualnego ładu światowego.
Zmiana poziomu ambicji
Najbardziej doniosłym wyrazem reorientacji w polityce obronnej Stanów Zjednoczonych jest zmiana tzw. poziomu ambicji. Do tej pory, przez dekady, poziom ten określała zdolność do wygrania dwóch dużych wojen jednocześnie. Od stycznia br. siły zbrojne USA mają się przygotowywać na wygranie jednej dużej wojny, i co najwyżej powstrzymanie przeciwnika w drugiej wojnie o tej samej skali. Ta zmiana wynika z największego kryzysu gospodarczego od lat 30. XX wieku oraz niebotycznych rozmiarów deficytu i zadłużenia.
Nieuniknione są zatem redukcje w budżecie Pentagonu. Choć obowiązujące na chwilę obecną cięcia w budżecie wojskowym nie obniżą go do poziomu poniżej wydatków przed 11 września 2011 roku, to procentowo będą największe od końca drugiej wojny światowej.
Te oszczędności, jeśli zostaną połączone z implementacją opracowywanej „pod Chiny” koncepcji bitwy powietrzno-morskiej, spowodują istotne osłabienie inwestycji w komponent lądowy amerykańskich sił zbrojnych. W przypadku konfliktu w Europie, USA nie będą w stanie wziąć na siebie głównego ciężaru walk na lądzie. Będą w stanie pełnić rolę co najwyżej czynnika wspierającego, poprzez uderzenia z powietrza i morza, a może tylko poprzez dostarczenie danych wywiadowczych czy wsparcie logistyczne. Ta sytuacja może jednak przybrać jeszcze bardziej pesymistyczny obrót, jeśli proponowany przez administrację Obamy poziom cięć nie otrzyma przed styczniem 2013 roku aprobaty większości Kongresu. Wówczas amerykańskiej armii grozi sekwestracja, czyli systemowe cięcia kosztów bez względu na to, jakich pozycji będą one dotyczyć.
Wielką niewiadomą jest wpływ opisanych wyżej procesów na przyszłość relacji Waszyngtonu z Rosją. Z jednej strony, logiczny byłby reset przypominający ocieplenie stosunków z Chinami w latach 70. XX wieku, który był wymierzony wówczas w znacznie silniejsze od Państwa Środka ZSRR. Rosja, która jest obecnie znacznie słabsza od Chin, nie zagraża USA w grze o najwyższą stawkę – globalną dominację opartą, jak zawsze, na potędze gospodarczej. Rosja mogłaby być pożądanym sojusznikiem przeciw Chinom z uwagi na swoje położenie geograficzne, a w szczególności przez swoje wpływy w Azji Środkowej. Może również potencjalnie pomóc osłabić wzrost gospodarczy Chin poprzez konsultowaną z USA politykę surowcową wymierzoną w Państwo Środka. A w sytuacji nadzwyczajnej – w wypadku wojny z Chinami – przychylność Rosji będzie niezbędna do pokonania lub blokady morskiej Chin.
Nawoływania do pogłębienia resetu z Rosją, za cenę ostatecznej rezygnacji z projektu tarczy antyrakietowej w Europie pojawiają się ostatnio w niektórych ośrodkach będących zapleczem intelektualnym demokratów. Wciąż nie są też jasne konsekwencje polityczne wielkiego arktycznego dealu Exxon-Rosneft. Jednocześnie przyjęta przez Kongres tzw. ustawa Magnitskiego, wprowadzająca selektywne ograniczenia wizowe dla funkcjonariuszy rosyjskich zamieszanych w łamanie praw człowieka, pokazuje, że tego typu politykę trudno będzie jednak prowadzić w Waszyngtonie.
Uwiąd transatlantycki
W tym kontekście nie dziwi wzrost poczucia osamotnienia w Europie Środkowo-Wschodniej widoczny szczególnie w Polsce. Amerykanie starają się temu przeciwdziałać poprzez „widoczne gwarancje” – ich przejawy to choćby permanentne przedłużanie NATO-wskiej misji Air Policing nad państwami bałtyckimi czy rotacyjne wizyty US Air Force w Polsce połączone z obecnością małego elementu personelu ich obsługi. Jednak wielu kluczowych członków NATO, takich jak na przykład Niemcy, zdając sobie sprawę z wagi obecnych procesów i na nowo definiując własne interesy, decyduje się pogłębić swój odwrót od transatlantyckich fundamentów bezpieczeństwa. Dzieje się to między innymi poprzez sabotowanie kluczowych dla wiarygodności NATO w naszym regionie ćwiczeń Steadfest Jazz.
W sytuacji uwiądu transatlantyckiego systemu bezpieczeństwa Niemcy mogą wybrać pogłębienie swej naturalnej synergii interesów (surowce za technologie) z Rosją. Mogą też wybrać budowę sfery własnych interesów politycznych i gospodarczych, jeśli uda im się podporządkować sobie całkowicie ewolucję Unii Europejskiej. Ten drugi scenariusz daje przynajmniej szansę na grę pomiędzy Niemcami i Rosją i na ocalenie przynajmniej części polskich interesów. W przypadku rozpadu Unii, Polska, będąc położona na osi naturalnej ekspansji ekonomicznej i geopolitycznej Rosji, znajdzie się w sytuacji rywalizacji strategicznej z tym krajem bez silnego i realnego wsparcia ponadnarodowych struktur bezpieczeństwa.
Te dość czarne scenariusze powinny być w Polsce analizowane z powagą, gdyż bieg zmian podąża z coraz większą prędkością. W pierwszym rzędzie dokonać trzeba zwiększenia potencjału i przyspieszenia modernizacji Wojska Polskiego w celu rozbudowania zdolności do obrony terytorium RP i interesów Polski w regionie. Polska nie ma bowiem zbyt mocnych opcji zastępczych. Już nikt poważny nie traktuje Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony Unii Europejskiej jako dodatkowej polisy bezpieczeństwa. Przyczyny tego stanu rzeczy, oprócz polaryzacji interesów państw członkowskich, mają charakter prawny, strukturalny i finansowy (postępująca demilitaryzacja państw Unii Europejskiej).
Opublikowany niedawno bardzo ciekawy raport Ośrodka Studiów Wschodnich pokazuje, że jedynie dość ograniczoną nadzieję można pokładać w więziach regionalnych łączących państwa objęte tymi samymi zagrożeniami, którymi objęta jest Polska. Państwa bałtyckie nie tylko nie posiadają istotnych zdolności militarnych, ale z wyjątkiem małej, ale dzielnej Estonii, nie dbają nawet o naprawę tego stanu rzeczy. To samo dotyczy Grupy Wyszehradzkiej, choć w jej przypadku znalazłaby się wola polityczna. Z kolei tam, gdzie sąsiedzi dysponują zdolnościami i technologiami, które byłyby w stanie skutecznie uzupełnić te posiadane przez Polskę – chodzi tu państwa skandynawskie – brak jest niestety po obydwu stronach Bałtyku wystarczającej woli do stworzenia czegoś w rodzaju ersatzu regionalnego sojuszu.
Wspólne interesy
W tych warunkach istotna jest kalkulacja, na ile fundamentalne i oparte o realne interesy jest zainteresowanie Stanów Zjednoczonych w utrzymaniu Polski w obozie swoich ścisłych sojuszników do czasu ewentualnego „powrotu” do Europy. Istotne jest, czy Amerykanie uznają, że utrzymanie bliskich relacji z Polską pomoże w utrzymaniu korzystnej dla interesów USA równowagi sił w Europie. Będzie to więc odpowiedź na pytanie, jak bardzo jesteśmy Amerykanom potrzebni i ile są w stanie zainwestować w utrzymanie silnego, niezależnego sojusznika w Europie Środkowo-Wschodniej. Jeśli ta odpowiedź będzie pozytywna, to oznacza to, że Amerykanie, zdają sobie sprawę z tego, że polscy politycy muszą dokonać kalkulacji zysków i strat związanych ze strategią na nadchodzące lata.
Powinni więc być skłonni do istotnego wzmocnienia potencjału Polski. Ta pomoc powinna przyjąć bardzo konkretną formę, jak na przykład wsparcie dla polskiej niezależności energetycznej, transfer nowoczesnych technologii wojskowych i przemysłowych oraz ułatwienie uzyskania przez Polskę strategicznych zdolności wojskowych, w tym własnego potencjału odstraszającego, mającego służyć nie tylko jej, ale i innym niepodległym państwom w regionie. W tej sytuacji potrzebne jest wsparcie dla stworzenia silniejszych więzi bezpieczeństwa w regionie od Skandynawii po Dunaj.
Wszyscy, którzy są przywiązani do wartości stanowiących podstawy potęgi Zachodu, powinni kibicować USA w ich rozgrywce na Dalekim Wschodzie. Nadchodzi jednak czas kalkulacji strategicznych, tym razem – w przeciwieństwie do roku 2003 – chłodnych i w zmienionej, znacznie trudniejszej konfiguracji globalnej. To zadanie na rok 2013. Ta rzeczywistość, choć w różny sposób, dotyczy żywotnych interesów zarówno USA, jak i Polski.
Tomasz Szatkowski oraz Jacek Bartosiak są ekspertami Fundacji Republikańskiej.